Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czy szczęścia można się nauczyć?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 11:52, 27 Paź 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Dlaczego opętane są "poza sobą"?
Wyjście z siebie to wyjście z niewoli swojego JA.

Czy ja musi być niewolą?
A może to zależy od tego, jak owo JA zdefiniujemy?

Uważam, że sporo jest tu nieporozumień, a przynajmniej braku dobrych UZGODNIEŃ. W dyskursie na ten temat widzę wiele swoistego "puszenia się mądrością" (może bardziej pseudomądrością), niż stwierdzeń, które rzeczywiście coś wyjaśniają, komuś mogłyby pomóc. Dotyczy to bardzo wielu sformułowań - przykładowo "ja jest iluzją" (ale piszący to, nie jest w stanie wyjaśnić jak rozumie owo ja, które iluzją jest), czy właśnie jw. "wyjście z niewoli ja" (dokąd wyjście? Co tam jest? - pustka? Jeśli nie pustka, to świadomość fam funkcjonuje?... W jakim sensie funkcjonuje, dlaczego tego funkcjonowania nie można związać z pojęciem ja?...).
Dopóki względnie ściśle nie zdefiniujemy czym owo ja jest, dopóty stwierdzenie, że ja jest iluzją oznacza "iluzją jest takie coś, czego nie umiem sprecyzować, a pod które każdy sobie i tak podstawi, co tam zechce" - czyli de facto to stwierdzenie nie odnosi się do desygnatu.
Ale zastanówmy się - może mówienie o "niewoli ja", ma jakiś sens?
Wg mnie MOŻE mieć sens, jeśli ja zdefiniujemy w pewien szczególny sposób. Np. wiążąc "ja" z chyba dość powszechną postawą bronienia własnych (najczęściej przyjętych dość chaotycznie, bez głębszego przemyślenia) przekonań, dlatego właśnie że są "moje". Tak chyba jest, że ludzie walczą o swoje "ja" po prostu broniąc - z zasady - tego, co powiedzieli, albo co przypisali sobie jako stan posiadania. To byłaby o tyle niewola, że często owe przypisania różnych rzeczy do "siebie" zawiera sprzeczności, jedne przypisania występują przeciw innym. I biedna świadomość "biega" od jednego nieprzemyślanego przypisania, do innego; to pierwsze kasuje drugie, a drugie kasuje pierwsze, zaś rozstrzygnięcia w tym nie widać, bo każde przypisanie jest "Moje" i każde jest ważne. Z tego biorą się emocje bezradności, frustracji, poczucie braku mocy sprawczej.
Ale takie wiązanie ja po prostu z chaosem przypadkowych (często) utożsamień, nie jest jedyną możliwością zdefiniowania ja. Uważam, że jest tu bardziej użyteczne, nieparadoksalne podejście. Polegałoby ono na zdefiniowaniu ja w sposób zbliżony w dużym stopniu do zaprzeczenia tego pierwszego pojmowania. W jego ramach ja oznaczałoby nie to, z czym się przypadkowo, bądź nieporadnie utożsamiamy, lecz to, co WYŁONI SIĘ JAKO NIESPRZECZNE.
Inaczej mówiąc - w sensownym, pozytywnym znaczeniu:
Ja to te aspekty naszych myśli, odczuć, utożsamień, które zachowują swoją spójność, trwałość, poprawność w różnych konfiguracjach życiowych doświadczeń, decyzji, reakcji.
W tym kontekście ja byłoby właśnie WYJŚCIEM Z NIEWOLI na sposób pierwszy, ROZWIĄZANIEM KONFLIKTÓW OSOBOWOŚCI. Takie ja miałoby również szanse na szczęście.

Gdyby na koniec jakoś nawiązać do tematu wątku, w kontekście tego, co napisałem w tym poście, to odpowiedziałbym na pytanie następująco:
Tak, jest znacząca szansa na to, że szczęścia możemy się nauczyć, a wręcz NIE MA INNEJ DROGI, jak tego szczęścia nauczenie się. Zaś sposobem na nauczenie się szczęścia jest POPRAWNE WYŁONIENIE JA, nauczenie się... SAMEGO SIEBIE.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 12:09, 27 Paź 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 14:37, 27 Paź 2019    Temat postu:

Moim zdaniem piekło to bycie właśnie takim mózgiem w słoju, taki matrix. Obecnie mogą ci wmawiać że jest matrix, ale piekło będzie matrixem prawdziwym.
I to obojętnie od „strumienia danych”; po śmierci szatan może kusić bardzo atrakcyjnymi matrixami, które będzie można np. wybrać, albo samemu decydować o treści będąc takim bogiem we własnym świecie. Bez konieczności ulegania prawom fizyki i logiki. Coś takiego jest w „świadomych snach” które podobają się niektórym, bo można tam decydować, być niby bogiem. Tylko ceną będzie wieczna samotność i nierealny świat.
Natomiast aby Niebo było całkowicie dobre, to można mieć nadzieję, że świat będzie taki, że całkowicie zaniknie możliwość hipotezy solipsyzmu. Solipsyzm będzie wydawał się takim samym absurdem jak teraz myśl ze nas nie ma. Co prawda jakiś nihilista może mówić: - jak udowodnisz, skąd wiesz że jesteś? Ale taka myśl o nieistnieniu wydaje się całkowitym absurdem. Tak samo w Niebie może być z myślą o solipsyzmie.
Niektórzy twierdzą, że Bóg jest jedynym prawdziwym solipsystą. Bzdura z dwóch powodów:
- jest Trójcą
- jest wszechwiedzący
Świat, w którym solipsyzm byłby takim samym absurdem jak wiara że nas nie ma, wydaje się niewyobrażalny. Ale czy moglibyśmy sobie wyobrazić takie niesamowite rzeczy jak inne świadomości obok nas czy czas, gdybyśmy tego nie doświadczali?
Przecież istnienie kogoś innego wydawać by się mogło absurdalne: wbrew Wujowi, istnienie poza nami świata materialnego tylko trochę dziwne, ale to że jest ktoś inny, kto jest sam we własnym centrum i dla niego my wydajemy się kimś innym, to niewyobrażalne – a jednak jest.
Albo czas: na coś czekamy, nudzimy się, to coś jest w naszej przyszłości. A potem zmienia się tak, że to wszystko staje się naszą przeszłością. Gdyby się zastanowić, byłoby to niewyobrażalne – tylko że traktujemy to jako normalne.
Więc w jaki sposób mogłaby by zlikwidowana hipoteza solipsyzmu? Może jedną z opcji byłby „przewrót kopernikański”. Zwykle jest tak (co potwierdzają nasze zmysły) że jesteśmy centrum swojego świata, siedzimy w głowie za oczami , pomiędzy uszami. Interesujemy się głównie tym co nas dotyczy, potem są kręgi, coraz dalsze. Bóg też zdaje się krążyć po jakiejś orbicie niczym Słońce wokół Ziemi przed Kopernikiem. Trochę głupi przykład, ale taki mi przychodzi do głowy: bierzemy kolorową gazetę, np. prasę kobiecą, tam na końcu np. jest opis 12 znaków zodiaku, to zaczynamy lub tylko czytamy swój znak. (akurat taki przykład przyszedł do głowy). Ale gdy się zakochamy, to zaczynalibyśmy czytać od znaku poświęconego tej właśnie osobie. Wtedy, w tych chwilach, mamy poczucie rzeczywistego istnienia innej osoby. Zbawienie to m.in. może być wielokrotne nasilenie tego efektu. Zamiast Boga krążącego jak Słońce wokół Ziemi po to by nasze JA dostawało przyjemny strumień danych, to Bóg staje się w centrum. Nie JA ale wielkie TY. Nie obchodzi nas to, co się stanie z nami, ważny jest Bóg. Na przykład wielka radość z tego że Bóg jest Wszechmogący, my już nie musimy być wszechmogący skoro On jest taki. Zamiast solipsyzmy czy samotności mamy anty-samotność, całkowite zaprzeczenie stanu samotności. Nie ma mowy że Bóg „dostarcza nam strumień”, prędzej to my jesteśmy strumieniem dla Boga. Nie ma mowy że jesteśmy mózgiem w słoiku, bo najbardziej realnie , realnie od naszego JA, istnieje Bóg.
Czyli piekło i Niebo to dwie przeciwności – w piekle nierzeczywistość, solipsyzm, brak zadowolenia, nawet gdy my byśmy ustanawiali własne zasady niczym w świadomym śnie. Niebo – tu twarde zasady ustanawia Bóg i są to dobre zasady, lepiej się zgodzić na nie, niż wybrać piekło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:28, 27 Paź 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Zamiast Boga krążącego jak Słońce wokół Ziemi po to by nasze JA dostawało przyjemny strumień danych, to Bóg staje się w centrum. Nie JA ale wielkie TY. Nie obchodzi nas to, co się stanie z nami, ważny jest Bóg. Na przykład wielka radość z tego że Bóg jest Wszechmogący, my już nie musimy być wszechmogący skoro On jest taki. Zamiast solipsyzmy czy samotności mamy anty-samotność, całkowite zaprzeczenie stanu samotności. Nie ma mowy że Bóg „dostarcza nam strumień”, prędzej to my jesteśmy strumieniem dla Boga. Nie ma mowy że jesteśmy mózgiem w słoiku, bo najbardziej realnie , realnie od naszego JA, istnieje Bóg.
Czyli piekło i Niebo to dwie przeciwności – w piekle nierzeczywistość, solipsyzm, brak zadowolenia, nawet gdy my byśmy ustanawiali własne zasady niczym w świadomym śnie. Niebo – tu twarde zasady ustanawia Bóg i są to dobre zasady, lepiej się zgodzić na nie, niż wybrać piekło.

Nie widzę za bardzo związku tych, opisanych przez Ciebie koncepcji, z tym "mózgiem w słoiku". W moim przekonaniu, to czy jesteśmy mózgiem w słoiku, zbiorem bitów w jakimś superkomputerze, bytami w skrzyniach doktora Korkorana, członkami Matrixa rodzaju kwantowego, czy tradycyjnego, to w ogóle nijak nie implikuje, czy będziemy szczęśliwi, czy nie, czy będziemy z Bogiem, czy nie. Można być z Bogiem jako mózg w słoiku - dla Boga nie będzie problemu z nawiązaniem kontaktu w takiej sytuacji.

Problem z realizmem (w moim przypadku jest taki), że ja nawet próbowałem się na realizm zgodzić! Mogę sobie powiedzieć: świat jest realny.
Fajnie. Tylko, że to dla mnie KOMPLETNIE NIC NIE ZNACZY. Ale zupełnie i konkretnie nic z tego mi nie wynika. Gdybym dostał dwie przesyłki ze światami i nawet wiedziałbym, że w jednej przesyłce jest świat realny, a w drugiej nierealny, a nawet wiedziałbym jakie właściwości ma to co jest przesyłce 1 i tej 2giej, to NIE POTRAFIŁBYM WSKAZAĆ, która jest która - która zawiera świat realny, a która nierealny (przy zalożeniu, że oba pasują do tego świata, jaki znam z doświadczenia). Po prostu nie widzę tu żadnej szansy na zróznicowanie tych bytów. Całość zawarta jest W NAZWANIU i ewentualnie czyjejś intuicji, którą może ktoś czuje (jak Ty), a którejś ktoś inny (jak ja) nie wie do czego miałby przypisać, bo umysł nie wytwarza tu desygnatu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:32, 27 Paź 2019    Temat postu:

W matrixie tak jak we śnie, człowiek jest samotny, w Niebie sama myśl o nierealności byłaby absurdem
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:05, 27 Paź 2019    Temat postu:

Jak odróżnić nierealność od realności?
Realność oznacza że istnieje świat zewnętrzny od mojego umysłu:
- a więc istnieją inne osoby, przez co nie jestem samotny
- istnieje świat zewnętrzny, niezależnie czy to kwarki czy bity informacji. Więc w pamięci mogę mieć żę PI to 3.14 a w książce może być 700 cyfr tej Pi. Tak samo kolosalnie więcej informacji jest na zewnątrz niż w umyśłe - też zaleta, np. W bibliotece w Biłgoraju, na drugim stojaku, na trzeciej półce, czwarta książka, na 125 stronie , piąta linia od góry jest konkretnie taka i taka. Umysł ma trochę bitów, na zewnątrz jest kolosalna ilość
- świat logiki, matematyki też istenieję poza mną
Dodatkowa zaleta : Prawda.
Gdyby nam nie przeszkadzało to, ze mózg błędnie działa, to stanem Nieba byłby narkotyczny stan.
Zauważmy źe w śnie, też można iśc do bibliteki, wziąć ksiązkę i odczytać linię, ale treść będżie zmyślona, to będzie KŁAMSTWO. A prawdziwe szczęście możliwe jest tylko w PRAWDZIE. wiat matrialny to nie koniecznie atomy i kwarki, wystarczy zbiró bitów, który byłby żródłem naszych wrażeń, aby można było mówić o świecie materialnym,


Ostatnio zmieniony przez Andy72 dnia Nie 20:12, 27 Paź 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:01, 27 Paź 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Jak odróżnić nierealność od realności?
Realność oznacza że istnieje świat zewnętrzny od mojego umysłu:

W matrixie też tak jest.
Andy72 napisał:
- a więc istnieją inne osoby, przez co nie jestem samotny

Tak samo i w Matrixie.
Andy72 napisał:
- istnieje świat zewnętrzny, niezależnie czy to kwarki czy bity informacji. Więc w pamięci mogę mieć żę PI to 3.14 a w książce może być 700 cyfr tej Pi. Tak samo kolosalnie więcej informacji jest na zewnątrz niż w umyśłe - też zaleta, np. W bibliotece w Biłgoraju, na drugim stojaku, na trzeciej półce, czwarta książka, na 125 stronie , piąta linia od góry jest konkretnie taka i taka. Umysł ma trochę bitów, na zewnątrz jest kolosalna ilość

I w Matrixie.

Andy72 napisał:
- świat logiki, matematyki też istnieją poza mną,

Matrix też opiera się na logice.

Andy72 napisał:
Dodatkowa zaleta : Prawda.
Gdyby nam nie przeszkadzało to, ze mózg błędnie działa, to stanem Nieba byłby narkotyczny stan.
Zauważmy źe w śnie, też można iśc do bibliteki, wziąć ksiązkę i odczytać linię, ale treść będżie zmyślona, to będzie KŁAMSTWO. A prawdziwe szczęście możliwe jest tylko w PRAWDZIE,

W bibliotece w świecie uznanym z realny (załóżmy, że ten nam znany takim właśnie jest) jest wiele kłamliwych książek. Zaś książka przeczytana we śnie wcale nie musi mieć w sobie fałszu. Poza tym słowo "prawda" powinno coś znaczyć, jakoś dać się zweryfikować (aby nie było pustosłowiem). Reguły tego, co prawdą jest, a co już nie i tak będą związane z DOZNANIAMI - te zaś mogą być nieodróżnialne tak w świecie realnym, jak i wygenerowanym. Świat Matrixa może być prawdziwy w tym sensie, że zachowa swoją spójność i zgodność z konstruktami świadomości.


Andy72 napisał:
Świat matrialny to nie koniecznie atomy i kwarki, wystarczy zbiór bitów, który byłby żródłem naszych wrażeń, aby można było mówić o świecie materialnym,

Tu się zgadzam.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 0:08, 28 Paź 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:14, 27 Paź 2019    Temat postu:

Czyli Matrix, który jest na zewnątrz to taki Matrix w wersji soft, niegroźny, możemy nazywać ten Matrix światem. Jeżeli byśmy nazwali nawet świat symulacją, to byłyby w niej informacje o wszystkim, a nie tylko te rzeczy zauważone przez ludzi. Przeciw takiemu "matrixowi" nic nie mam i kiedyś nawet trochę zgadzałem sie z Wujem. Gorszy jest w wersji hard, który bierze się z nieupawnionego stosowania logiki kwanotwej w makroświecie. Według nie samej fiuzyki kwantowej, ale intepretacji von Neumanna to świadomość dokonuje redukcji więc mamy przypadek kota Schrodingera, taki matrix działałby w trybie "leniwym" produkując bajty informacji tylko dla osób świadomych, w momencie ich obserwacji. Nie mówiąc już o tym żze byłoby to jak budowanie autostrady w kawałkach, które mogłyby się nie zejść ze sobą, i taki matrix byłby niespójny.
A więc skoro w "matrixie" byłby bajty odnośnie wszystkich książęk to móżna by mówić ze ten matrix to realny świat, natomiast gdyby zawartość była generowana tylko wówczas gdy ktoś czyta - mielibysmy do czynienia z oszustwem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:55, 28 Paź 2019    Temat postu:

Wracam do tematu uczenia się szczęścia.

Chyba w tym kontekście warto jawnie postawić problem, który jakoś pobrzmiewa w dyskusji:
Incydenty szczęścia, a szczęście trwałe
Właściwie to o tym problemie najczęściej mówią liczne mądrości życiowe, maksymy religijne i filozoficzne. Tutaj gdzieś mamy główną oś "sporu" o szczęście.

Szczęście poznajemy w życiu najpierw jako przyjemność. Startujemy w ten świat jako dzieci, istoty nie mające głębszego rozumienia, wiedzy, niezdolne jeszcze do refleksji na poziomie egzystencjalnym. Czujemy przyjemności - miły dotyk, radość z podarunku, smak słodyczy. Wraz ze wzrostem i dojrzewaniem dochodzi do tego przyjemność szczególna - seks. Ale gdzieś w przyjemności cielesne wpisuje się nam przez życie wiele przyjemności nowego rodzaju - przyjemności mniej sensoryczne, związane z uczuciami, przeżywaniem, duchowością.
Pewne badania behawiorystów wykazały, że informacja o szkodzie jakiej doznaje nasz konkurent, aktywuje ośrodki przyjemności. Tak jest chyba też u zwierząt. To pokazuje, że ten system nagrody - przyjemności, w jaki wyposażone są nasze ciała (a dalej umysły) wcale nie jest taki "dobry" (nakierowany na etykę górnolotnie rozumianą), ale też np. daje nam radość z cudzego nieszczęścia. Takich przyjemności, które doznajemy z powodu zła jest więcej. Psychopaci, sadystyczni prześladowcy doznają przyjemności z dręczenia innych istot.

Problem nałogów
Przyjemność, nawet ta niewinna na starcie, ma swoją ciemną stronę - uzależnienie. Od dłuższego czasu fascynuje mnie zjawisko popadania i trwania w nałogu. Widzę w nim pewien filozoficzny aspekt - wołające o rozwiązanie pytanie o naturę szczęścia. Nałogi, choć mogą być bardzo różne, funkcjonują w jednym właściwie schemacie: najpierw jest po prostu jakaś przyjemność, którą chcemy przeżywać, potem w miarę jak tej przyjemności się oddajemy, coraz bardziej chcemy, aby trwała, aby ją przywrócić; aż w końcu to pragnienie zaczyna brać górę nad innymi pragnieniami, działaniami, czasem nad całym życiem człowieka. Nałóg jest formą przestrogi dla świadomości, "mówi jej": jesteś słaba, masz w sobie niestabilność. Nałóg jest jak wir, albo czarna dziura, która wciąga inne dążenia, działania, uczucia.
Osobiście uważam, że przeżycie jakiejś tam fazy nałogu, a potem wyzwolenie się z niego, jest bardzo cennym doświadczeniem życiowym. Właściwie w jakiejś formie każdy chyba powinien się z nim zetknąć. Przyjemność, szczęście, które niszczy...
Ciekawe jest, że mechanizm uzależnienia funkcjonuje nie tak całkiem prosto - można być uzależnionym nie tylko od przyjemności, od rozkoszy zmysłów, ale od ludzi, okoliczności (np. hazardu). To nie jest oczywisty, czysto chemiczny mechanizm.

Pytanie o szczęście trwałe
Gdzieś na horyzoncie owej układanki w rozważaniu szczęścia, jest pytanie o to, czy możliwe jest szczęście trwałe?
Zarówno problem nałogów, jak i doświadczenie z innymi zwykłymi przyjemnościami, pokazują, że tak szczęście na sposób zmysłowy, jak i inne rodzaje szczęścia mają tendencję do wysycania się, tracą swoją moc.
Ciekawym przypadkiem tutaj jest szczęście dwojga zakochanych ludzi. Badania wykazują, że jednak rzadko która miłość kochanków jest w stanie trwać długo. Z reguły po kilku latach, motyle w brzuchu przestają tupać, druga osoba nam powszednieje, pojawia się znudzenie, chęć do zmiany partnera. Ale są wyjątki. Są pary, które potrafią utrzymać miłość przez dziesiątki lat. Nie jest ona może wciąż tak euforyczna, ale trwa, przemieniając się w czułość, zaufanie, opiekuńczość, życzliwość, poczucie wspólnoty i emocjonalnej bliskości. Może właśnie to jest ten przepis na trwałe szczęście?...
Szczęście płynące z pracy, dokonań. Ono też potrafi trwać latami. To byłby kolejny trop.
Stany mistyczne, uniesienia religijne, buddyjskie oświecenie też - jak to relacjonują osoby, mające tego typu doznania - potrafią być euforyczne, wspaniałe.

W tym wszystkim pobrzmiewa wciąż pytanie o stabilność takiego szczęścia. Owe euforyczne epizody (bez względu na ich naturę) się kończą. Prędzej, czy później wracamy do "rzeczywistości". Tutaj pytanie o szczęście natrafia na coś w rodzaju rozstajnych dróg światopoglądowych, związanych z pytaniem: czy należy postawić wszystko na zdobywanie szczęścia tu i teraz, tu na ziemi?
- Osoby zasługujące sobie na życie po śmierci, odpowiedzą na to pytanie twierdząco. Traktują one dolegliwości życia jako inwestycję w szczęście, które przyjdzie później, po śmierci.
- Osoba nie wierząca w życie po śmierci, w sposób naturalny i "logiczny", będzie chyba chciała wyrwać jak najwięcej szczęścia tamu życiu, które tutaj mamy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:16, 29 Paź 2019    Temat postu:

Jakoś ten wątek (chyba trochę zamiera) chciałbym podsumować wyrażeniem własnego przekonania na temat pytania zawartego w tytule: uważam iż szczęścia można się uczyć. Czy każdy będzie w stanie się go NAuczyć?...
- To osobne pytanie, na które nie znam odpowiedzi, bo mam wątpliwości.
Gdybym teraz stawiał na to, jak nauczyć się szczęścia, to bym dał chyba następujące wskazówki:
- NIE LEKCEWAŻ/DOCENIAJ każde dobro, jakie do Ciebie przychodzi. Tak po prostu - w swoich uczuciach wywyższaj to, co inni dają, czasem nawet nieporadnie, z błędami, ale jednak - jeśli to Ci się uda, to spowoduje, że pozytywne doznania u uczucia nie będą podlegały inflacji, nie będą traciły swoich znaczeń w uczuciach. Kapryśnemu lekceważeniu dóbr, które dostajemy, trzeba się ŚWIADOMIE PRZECIWSTAWIĆ, POWIEDZIEĆ MU MENTALNE: NIE!
- PRZEBACZAJ I BĄDŹ WYROZUMIAŁY, bo gorycz, gniew, roszczenia zatruwają szczęście. Przebaczać trzeba się uczyć, to nie przychodzi samo, to jest często praca związana z tłumaczeniem sobie pewnych podstaw rozumienia wbrew negatywnym uczuciom. To jest czasem przekonywanie się wbrew silnym emocjom, które władają w danej chwili naszymi myślami. Przebaczać warto innym, a na koniec - jeśli innym uda nam się przebaczyć - zyskamy moc szczerego przebaczenia SOBIE. Dopiero wtedy, gdy ZASADA: PRZEBACZAM stanie się prawem naszego jestestwa, zadziała poprawnie jej samoodniesienie, a w konsekwencji przebaczenie sobie. Brakowi przebaczenia też trzeba się świadomie przeciwstawić, twardym postanowieniem - mówić mu stanowcze NIE! - wszędzie tam, gdzie się pojawia.
- MIŁOŚĆ JEST NAJCZYSTSZĄ FORMĄ SZCZĘŚCIA. Miłości można się uczyć. A jest to trudna nauka. Ja nie wyobrażam sobie niesprzecznej konfiguracji miłości we mnie poza teizmem, czyli poza przyjęciem postulatu, iż miłość jest samą naturą bytu człowieka, że "jej jej pisane" zapanować nad wszystkim. Inaczej bym się bał. Bałbym się, że się nie uda, że siły destrukcji i chaosu w końcu zwyciężą, bo one mają oręż, przy którym ktoś, kto zaufał Miłości zdaje się być bezbronny - zniszczenie, zabójstwo, kłamstwo. Jeśli jest dwóch przeciwników, walczących ze sobą, a jeden ma w arsenale więcej i do tego bardzo potężnych broni, eliminujących przeciwnika, zaś drugi ma tylko pragnienie prawdy i przekonanie, że w niej trzeba być zgodnym z miłością, to nie widać właściwie żadnej szansy zwycięstwa dla tego drugiego. Przecież on zostanie po prostu zmieciony, rozbity w pył, jako słabeusz i mięczak. Tylko wierząc w ostateczny tryumf sensu nad chaosem, miłości nad destrukcyjną kapryśnością i incydentalnością (wierząc w Boga), potrafię też wierzyć w trwałe szczęście. Miłości (tej prawdziwej) nnie sposób jest tak po prostu postanowić, bo w niej jest zbyt wiele pierwiastka spontanicznego, niezależnego od naszej woli. Można jednak, właśnie postanowieniem woli, tę miłość próbować pielęgnować, na nią chuchać i dmuchać, wzmacniać, chronić - wszędzie tam, gdzie się pojawi.


Ważne jest jeszcze (jeśli ktoś zaufał, że zdobycia trwałego szczęścia jest realne), aby to wszystko umieć w sobie realizować NAPRAWDĘ I SZCZERZE. Jest taka ścieżka postępowania z własnym umysłem, którą określiłbym jako ZAAWANSOWANE UDAWACTWO, która pozornie prowadzi do celu, choć w istocie jest żeglowanie ku porażce. Owa ścieżka związana jest z negowaniem niewygodnych prawd w prosty sposób. Tu jest pewna subtelność, którą nie bardzo jest jak opisać. Bo z jednej strony przecież zło trzeba zanegować, temu co niszczy osobowość trzeba dać odpór, nie zgodzić się na to. Jednak...
NIE WOLNO TEGO ROBIĆ PROSTYM IGNOROWANIEM, lecz PRZECIWSTAWIENIEM WŁASNEJ MENTALNEJ MOCY, BĘDĄCEJ ROZWIĄZANIEM. Nie jest dobrą strategią udawanie, że mamy dobre hamulce w samochodzie, zamiast naprawienie tych hamulców. Nie jest dobrą strategią zignorowanie złego stanu zdrowia i ruszenie na wyprawę na mróz i trudy, bo można z tej wyprawy nie wrócić. Nie jest dobrą strategią porzucenie tych trudów (krzyży życia), by sobie wymościć gniazdko samozadowolenia, w sytuacji, gdy okoliczności domagają się działania, trudu. Ten trud jest bowiem BUDOWANIEM. Kto go nie podejmie, kto odrzuci wyzwania życia, ten zakończy owo życie NIEDOKOŃCZONYM, słabym, nijakim.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 14:40, 29 Paź 2019, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:14, 01 Lis 2019    Temat postu:

Warto by jeszcze dodać komentarz do owej mojej definicji
Michał Dyszyński napisał:
Stan szczęścia polega na odczuwaniu strumienia pożądanych, ekscytujących bodźców.
.

KIEDY mamy szanse zacząć tak odbierać rzeczywistość i własne odczucia, aby ten odbiór stał się strumieniem pożądanych, ekscytujących bodźców?
- Gdy AKCEPTUJEMY siebie i to, co nas otacza
- Gdy jesteśmy w stanie odczuwać owe wrażenia jako PIĘKNO I WARTOŚĆ.
- Gdy DOCENIAMY to co czujemy, rozumiejąc że nic nie jest darmo, dobro jest darem, polegające na bezwarunkowej AKCEPTACJI PRAWDY, czyli nie zakłamywania tego, jak rzeczywiście jest.
- gdy OPRZEMY SIĘ nihilistycznej pokusie poniżania wszystkiego (łącznie z sobą) i pokusie pójścia na skróty w stylu zakłamania rzeczywistości dla osiągania doraźnych korzyści emocjonalnych. .
- jeśli WRAŻLIWOŚĆ, jaka w nas się ukształtuje nie będzie tępiała, powodując inflację doznań pozytywnych. Ta wrażliwość jest niezwykle cennym darem istnienia, bo na niej opiera się trwałość szczęścia, ponieważ ubogacająca się wrażliwość daje szansę poznawania rzeczy na nowe sposoby, w nowych konfiguracjach, wywołując kolejne poziomy ZACHWYTU nad istnieniem.
- Jeśłi KOCHAMY.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:03, 21 Lis 2019    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
KIEDY mamy szanse zacząć tak odbierać rzeczywistość i własne odczucia, aby ten odbiór stał się strumieniem pożądanych, ekscytujących bodźców?
- Gdy AKCEPTUJEMY siebie i to, co nas otacza
- Gdy jesteśmy w stanie odczuwać owe wrażenia jako PIĘKNO I WARTOŚĆ.
- Gdy DOCENIAMY to co czujemy, rozumiejąc że nic nie jest darmo, dobro jest darem, polegające na bezwarunkowej AKCEPTACJI PRAWDY, czyli nie zakłamywania tego, jak rzeczywiście jest.
- gdy OPRZEMY SIĘ nihilistycznej pokusie poniżania wszystkiego (łącznie z sobą) i pokusie pójścia na skróty w stylu zakłamania rzeczywistości dla osiągania doraźnych korzyści emocjonalnych. .
- jeśli WRAŻLIWOŚĆ, jaka w nas się ukształtuje nie będzie tępiała, powodując inflację doznań pozytywnych. Ta wrażliwość jest niezwykle cennym darem istnienia, bo na niej opiera się trwałość szczęścia, ponieważ ubogacająca się wrażliwość daje szansę poznawania rzeczy na nowe sposoby, w nowych konfiguracjach, wywołując kolejne poziomy ZACHWYTU nad istnieniem.
- Jeśłi KOCHAMY.

Z tego wynika pewien czysto praktyczny "trick", coś co odkryłem bardzo niedawno, a ma zaskakująco dużą siłę sprawczą "produkowania" jeśli nie szczęścia to polepszającego się nastroju, a nawet pewnej mocy do radzenia sobie z przeciwnościami życia.
Trick polega na tym, aby ŚWIADOMIE ZMUSIĆ SIĘ DO DOSTRZEŻENIA POZYTYWNIE SWOJEGO ŻYCIA, szczególnie AKTUALNEGO DOKONANIA.

Czyli na przykładach:
- udało mi się posprzątać pokój?... - to nie zapominam o tym, nie idę od razu robić coś innego bezrefleksyjnie, lecz przez chwilę oddaję się refleksji: posprzątałem, udało się, fajnie jest!
- rozwiesiłem pranie - to na koniec poświęcam temu faktowi kilka sekund i dodaję świadome postrzeżenie: o już powieszone, udało się, fajnie jest!
itd.
Dotyczyć to może wszystkiego, co jest jakimkolwiek - choćby drobnym - dokonaniem.

Ważne w tym jest kilka rzeczy:
1. żeby nie przesadzić! Mamy w sobie jakiś automatyczny mechanizm do rozpoznawania fałszu, manipulacji. Jak rzecz jest błaha, to raczej nie ma wielkiego sensu roztkliwianie się nad nią, jaką to wspaniałą rzecz wykonaliśmy. Nie. Impuls pozytywnej radości powinien być krótki i konkretny. Za chwilę będzie okazja aby coś podobnego zrobić przy innej sytuacji. Uczciwość względem samego siebie jest wartością, której nie wolno jest zgubić, bo jak za bardzo zaczniemy sami sobą manipulować, to uznamy sami siebie za manipulanta, a potem przestaniemy sobie wierzyć.
2. W uzupełnieniu do poprzedniego - warto się oprzeć na spostrzeżeniu konkretnym, a prawdziwym. Nie za bardzo wydumanym. Cieszyć się z tego, co RZECZYWIŚCIE jest, choć może nie jest jakieś bardzo wielkie.
3. Istotny jest tu ASPEKT WOLI. ŚWIADOMIE mówimy sobie: chcę się cieszyć z drobnych osiągnięć, bo to mnie wzmacnia, jest dobre, słuszne. Trochę się w tym "podkręcam", ale przecież samorzutnie takie cieszenie się też jest możliwe. Ja sobie tylko przypominam o tym, ze oto jest okazja do małej radości. O takim "okazjonalnym ucieszaniu się" trzeba sobie co jakiś czas przypomnieć, niejako KONTRUJĄC NIHILIZM I GRYMAŚNOŚĆ W SOBIE. Po prostu temu niezadowoleniu, które próbuje nas opanować, mówimy PROGRAMOWE "NIE". To czasem w sobie trzeba trochę przepracować, wytłumaczyć wewnętrznie na "męskiej rozmowie": słuchaj no ty, który jesteś mną! Możesz się pogrążać w niezadowoleniu i zgryzocie, ale możesz mieć całkiem niemało pozytywnych chwil w życiu. Możesz to mieć TO SAMO ROBIĄC, będąc W TYCH SAMYCH SYTUACJACH. Różnica jest w samym wewnętrznym nastawieniu. Głupotą byłoby nie skorzystać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:55, 25 Mar 2020    Temat postu:

Mają wszystko, a nie są szczęśliwi...
W życiu człowiek najczęściej dość naturalnie dąży do bogactwa, wybicia. Mimowolnie osiągnięcie tego celu traktuje jako warunek szczęścia. Z drugiej strony stare przysłowie głosi np. że "pieniądze szczęścia nie dają". Tyle, że bez pieniędzy życie zamienia się w walkę z kłopotami, niedostatkami, problemami.

Od lat dręczy mnie dość podstawowe pytanie: czy gdybym zyskał teraz moc osiągania celów, pragnień, jakie mam aktualnie, a potem osiągnął owe cele, to byłbym szczęśliwy?

Patrząc na przypadek na ludzi, którzy są zdrowi, młodzi, bogaci, bez problemów rodzinnych, czyli z mojej perspektywy człowieka nie jakoś szczególnie bogatego (przynajmniej z perspektywy zachodnich standardów, a nie np. afrykańskich, czy indyjskich), z różnymi problemami zdrowotnymi, pomniejszymi kłopotami rodzinnymi, rozważania na temat tych, co "mają wszystko" (uwzględniając oczywiście pewne podstawowe realia życia) są względnie teoretyczne. Nie mogę do końca wiedzieć, jak się czuje ktoś z tej klasy najlepiej żyjących. Jednak chyba trochę mogę sobie tu coś wyobrazić, zasymulować myślą i empatią ich samopoczucie. Z tego wynikłyby też pewne, chyba dość interesujące wnioski.
Przekonaniem dość powszechnym jest, że do dobrego samopoczucia, człowiek POTRZEBUJE CELU.
Ludzie, którzy "mają wszystko" nie mają jednego - właśnie dobrego celu do realizowania się w nim. Ludzie bez problemów, niedostatku, mających dostęp do dóbr, o których reszta społeczeństwa może co najwyżej pomarzyć, są w emocjonalnie dość kontrowersyjnej sytuacji. Bo...
- widząc, że jednak są uprzywilejowani, zapewne czują się "lepsi", a przynajmniej "wyróżnieni", nie chcą tego stracić. Tyle, że ten stan ma ukrytą negatywną stronę - lęku o to, że to co dobre, może się skończyć.
- a nawet jeśli ktoś lęku nie ma, bo jest beztroski, wierzy że zawsze będzie tylko to dobre i przyjemne, to ma PROBLEM Z OKREŚLENIEM SIEBIE.
Pytanie jest bowiem: kim ja jestem w tym wszystkim?
Najprostsza odpowiedź ze strony rozpieszczonych bogaczy brzmi: jestem lepszy! Jestem w ogóle lepszy, wyróżniony, bo mam więcej niż inni!
Tylko że tu pojawia się pytanie: na ile takie przeświadczenie rzeczywiście jest w stanie wygenerować stan szczęścia w umyśle?...
Ileż to endorfin, czy innych pozytywnych odczuć można "wycisnąć" z tego przeświadczenia o swojej "lepszości" w tym kontekście?
Może wcale nie tak wiele...
To co jest naszym udziałem, szybko powszednieje. Przyzwyczajamy się do tego. Potem nie chcemy tego stracić, boimy się, że co dobre się skończy, a jednocześnie z drugiej strony atakuje MARAZM mentalny. Bo nie ma do czego dążyć, nie ma celu!
Wtedy, obserwując ludzi, którzy mają różne kłopoty, mają gorzej materialnie, bytowo ale je pokonują, wykazują swoją wartość w tym, że są w stanie objawić swój spryt, zdolność do oceny sytuacji, opanowanie, nagle można zacząć im zazdrościć!
- Bo oto wszystkomający nagle może zacząć postrzegać swój stan, jako formę zamknięcia w mentalnej klatce! Z jednej strony nie wolno zaszaleć z decyzjami, bo za dużo jest do stracenia, a z drugiej i tak nie ma do czego dążyć, bo wszystko jest na zawołanie. To właściwie po co żyć?...
- No tak - jest po co żyć, Mamy przyjemności. Więc się ten kierunek eksploatuje - bogacze oscylują od używek, do kompulsywnej konsumpcji wszystkiego. Ostatecznie jednak i to się wysyca, narkotyki tylko niszczą odczuwanie, zdrowie, otępiają, degradują wolę. A nawet gdyby narkotyki nie miały poważnych skutków obocznych, to i tak wynikające z nich poczucie szczęścia jest krótkotrwałe, wymagając dodatkowo ciągłego zwiększania dawki. Seks też się nudzi, uprawiany kompulsywnie i wyczynowo, degraduje emocje, wypala emocjonalnie. Seksoholicy wcale nie są szczęśliwi, niektórzy nawet w końcu popełniają samobójstwa.
Jak tu zatem być szczęśliwym, nawet w tym najlepszym stanie, jakie jest w stanie człowiekowi zaoferować świat? Może to jest zwyczajnie niemożliwe?...

To, że mamy do czego dążyć, jakoś nas napędza, jest chyba ważnym elementem szczęścia. Ale przecież, do tego aby dążyć z drugiej strony...
... potrzebny jest BRAK - NIEDOSTATEK.
Czy da się to jakoś poukładać w emocjach, aby z tego dylematu wyjść na plus? Czy w ogóle da się być szczęśliwym?... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:48, 01 Maj 2020    Temat postu:

Jak teista - chrześcijanin, uważam że to życie jest tylko niezbędnym etapem do wejścia w życie właściwe - wieczne i szczęśliwe. Ale ten etap jest bardzo ważny, aby się nauczyć szczęścia na sposób trwały. Na każdym kroku w tym życiu pojawia się coś, co można wykorzystać jako "materiał do produkcji" szczęścia:
- to co przykre się zdarza, może być powodem DO DOCENIENIA
- to co miłe, choć przecież nietrwałe, można udoskonalić, nauczyć się to utrwalać
- to, jak się szczęścia i nieszczęścia przeplatają może dać szansę na analizę zależności jednego, od drugiego
- wszelki brak staje się "matką wynalazków", stając się nauką dla umysłu, jak swoją aktywnością tworzyć dobra i satysfakcje
- wszelka strata jest nauką, jak sobie ze stratami życiowymi radzić mentalnie
- tyle rzeczy najpierw jest, a potem odchodzi w życiu - odchodzą ludzie, tracimy zdrowie, psują się rzeczy, nawet nasz odbiór czegoś ulega stępieniu, znużeniu - te zmienności uczą nas, że być może naturą świadomości jest zmiana, a więc tak to musi być, że ów fakt zmiany powinniśmy wpisać w swoją strategię odczuwania siebie i świata. Ale też za każdą stratą przyjdzie coś nowego, więc z jednej strony nie warto się jest tak silnie przywiązywać do czegokolwiek, choć jednocześnie warto jest to cenić, na ile się da, aby nie utracić możliwej do wyciągnięcia z tego radości, czy możliwości zaistnienia.

"Ubocznym produktem" życia na tym ziemskim łez padole będzie według ukształtowanie się w ludziach zdolności do odczuwania trwałego szczęścia. Choć może to nie jest produkt uboczny, a główny?... :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 15:48, 01 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Banjankri




Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 5340
Przeczytał: 38 tematów


PostWysłany: Sob 11:09, 02 Maj 2020    Temat postu:

Wieczne szczęście, jakie opisujesz, to oksymoron. Nasze doświadczenie oparte jest o pamięć i habituację. Każde jednolite doznanie zostanie szybko zhabituowane, po prostu zniknie. Aby występowało szczęście, zdefiniowane inaczej niż brak cierpienia, potrzebna jest ciągła zmiana, wzloty i upadki. Usuwając upadki, stracisz wzloty. Potrzebujesz też pamięci, aby znać punkt odniesinia.

To, co miałoby przeżywać wieczne szczęście nie będzie miało nic wspólnego z obecnym doświadczeniem. Innymi słowy, nie jesteśmy stworzeni do życia w chrześcijańskim raju, bo nawet jeśli takie miejsce istnieje, to szybko wyzeruje doświadczenie do nicości. Stanu bez zmian. Być może świadomość jest jedynie czasowym wzbudzeniem pola, które jest stałe przed i po wzbudzeniu. W takim jednak razie, wszyscy skończymy tak samo, a historie o pambukuj i chórach niebios można między bajki włożyć.
Jeżeli chcesz zachować istnienie po śmierci, musisz mieć dostarczaną ciągłą zmianę, która implikuje dualizm szczęście-cierpienie.


Ostatnio zmieniony przez Banjankri dnia Sob 11:10, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:33, 02 Maj 2020    Temat postu:

Bzdura, jak miałeś okres w życiu szczęścia, to się nie wyzerowywał
Tak samo cierpienie się nie zeruje
NIe ma duzalizmu szczęście-cierpienie.
jest przyjemność-cierpienie i szczęście-nieszczeście


Ostatnio zmieniony przez Andy72 dnia Sob 11:34, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Banjankri




Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 5340
Przeczytał: 38 tematów


PostWysłany: Sob 12:23, 02 Maj 2020    Temat postu:

Andy72 napisał:
Bzdura, jak miałeś okres w życiu szczęścia, to się nie wyzerowywał
Tak samo cierpienie się nie zeruje
NIe ma duzalizmu szczęście-cierpienie.
jest przyjemność-cierpienie i szczęście-nieszczeście

Co to w ogóle znaczy "okres w życiu szczęścia"?

Nie wyzerował się, bo była zmienność. Nawet zmienność, może jednak prowadzić do cierpienia jeśli jest zbyt mała. Nazywmy to nudą.
Każda klasyfikacja jest relatywna. Nawet "okres w życiu szczęścia" ma jedynie sens w odniesieniu do gorszego okresu.
Mówimy o szczęściu, w sensie radości, nie farta. Przeciwieństwem przejemności będzie ból. Cierpienie jest określeniem opisującym stan dyssatysfakcji, szczęście satysfakcji. Jedynym sposobem na usunięcie dyssatysfakcji jest brak oczekiwań, a ten wymaga braku świadomości podmiotowości, jak i pamięci o indywidualności bytu.
Niebo jest strasznie głupią koncepcją, która się kompletnie kupy nie trzyma.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:56, 02 Maj 2020    Temat postu:

Banjankri napisał:
Wieczne szczęście, jakie opisujesz, to oksymoron. Nasze doświadczenie oparte jest o pamięć i habituację. Każde jednolite doznanie zostanie szybko zhabituowane, po prostu zniknie. Aby występowało szczęście, zdefiniowane inaczej niż brak cierpienia, potrzebna jest ciągła zmiana, wzloty i upadki. Usuwając upadki, stracisz wzloty. Potrzebujesz też pamięci, aby znać punkt odniesinia.

Jest pytanie: czy powyższy problem jest nie do ominięcia?
W końcu nie mamy do czynienia z matematyką, czy twardymi zależnościami fizycznymi. Szczęście to odczucie. Teoretycznie, jeśli POTRAFIĘ być szczęśliwym z niczego, to potrafię, to mi się to uda.
Ja się zgadzam z samym wskazaniem problemu, z zagrożeniem. Ale jednak uważam, że świadomy zagrożenia umysł, nie musi się bezradnie temu zagrożeniu poddać. Uważam też, że mamy w sobie moc rozumienia, wpływania na swoje uczucia. Wszak jesteśmy świadomi, mamy zdolność planowania, konfigurowania własnych uczuć - przynajmniej w pewnych granicach. Nie zgadzam się z jakimś bezradnym rozłożeniem rąk i powiedzeniem: zawsze tak musi być, że to co dobre się skończy, a potem przyjdzie marazm.
Co mam na potwierdzenie tego, o czym piszę?
- Choćby przykład szczęśliwych ludzi - latami szczęśliwych, szczęśliwych w jednym związku z osobą, która się zestarzała, nie ma tego młodzieńczego powabu, a miłość i radość bycia razem w wielu takich związkach trwa. I chyba szczęście trwa, a nawet czasem się rozwija.
Są też ludzie, którzy potrafią nakręcać się radością i szczęściem w związku z rzeczami drobnymi - pracą w ogródku, byciem po prostu użytecznym dla ludzi.
To jest więc kwestia pewnego nastawienia, a nie jakiegoś logicznego prawa, które by nakazywało naszym uczuciom obowiązkowo zachowywać się w jakiś sposób.

Kwestią kluczową jest wg mnie tutaj SZACUNEK. Jak ktoś nauczył się podkręcać w sobie zdolność do szanowania rzeczy, ludzi, idei, uczuć, wspomnień, to nie tylko nie będą one się w nim dewaluowały i habituowały, lecz wręcz przeciwnie - rozkwitną w większe szczęście. Tego MOŻNA SIĘ NAUCZYĆ.
Drugą zasadą byłoby: mamy moc tworzenia WARTOŚCI DODANEJ w emocjonalnym znaczeniu słowa. Nawet słabe odczucia można ubarwić, wzmocnić. Myśląc o czymś intensywnie, wczuwając się w to, jesteśmy w stanie zwiększać odbiór tego w naszych emocjach. To działa w obie strony - w złą, np. gdy ktoś nakręca się w stronę lęków, złości, żalów do ludzi i świata, ale też i w dobrą, gdy np. ktoś rozpamiętuje z tkliwością i wdzięcznością to, co go dobrego spotkało, powiększając emocjonalne znaczenie tamtych zdarzeń.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 13:26, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Banjankri




Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 5340
Przeczytał: 38 tematów


PostWysłany: Sob 15:44, 02 Maj 2020    Temat postu:

Kompletnie nie zrozumiałeś mojego posta.
Świadomość potrzebuje zmiany, to zmian jesteśmy świadomi. Bez zmiany nie ma świadomości. Nic ci się więc nie uda, bo nawet "ty", nie poglegając zmianie, znikasz jako byt. Jeżeli już mamy zmianę, to wytworzy ona dualizm, lepsze-gorsze. Nawet jak w niebie jest super, z naszej perspektywy, to po przeniesieniu się tam, to super będzie miało lepsze i gorsze części, które staną się szczęściem i cierpieniem. Jeżeli nie będzie miało różnorodności, to będzie jednolite, a więc nieodczuwalne, jak noszone od wczoraj majtki na dupie.
Innymi słowy, aby była świadomość, muszą być zmiany, które implikują dualizm.

Cytat:
Choćby przykład szczęśliwych ludzi - latami szczęśliwych, szczęśliwych w jednym związku z osobą, która się zestarzała, nie ma tego młodzieńczego powabu, a miłość i radość bycia razem w wielu takich związkach trwa.

Ile trwa? Na zawsze? Czym większa radość z bycia razem, tym większe cierpienie, kiedy przychodzi starość, choroba i śmierć. Nie jesteśmy dziećmi, nie musimy tego przed sobą ukrywać.

Cytat:
Kwestią kluczową jest wg mnie tutaj SZACUNEK. Jak ktoś nauczył się podkręcać w sobie zdolność do szanowania rzeczy, ludzi, idei, uczuć, wspomnień, to nie tylko nie będą one się w nim dewaluowały i habituowały

A co ma szacunek do habituacji? Możesz darzyć swoje skarpetki olbrzymim szacunkiem i tak ich świadomość zniknie, jeżeli nie będzie zmiany. To są fundamentalne aspekty doznania. Jak zakładasz ubranie, to je czujesz, ale po chwili noszenia, jeżeli coś cię nie obciera, czy uwiera to znika z twojej świadomości, czy tego chcesz czy nie.
Każde niezmienne doznanie zanika.
Każde zmienne doznanie ma ekstrema, które z czasem stają się nowym dobrem i złem, szczęściem i cierpieniem. Katolickim rozwiązaniem tego problemu jest świadomość piekła, które nadaje wartość niebu. Innymi słowy, twoje niebiańskie szczęście będzie się opierać na świadomości piekielnego cierpienia innych.


Ostatnio zmieniony przez Banjankri dnia Sob 15:49, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:34, 02 Maj 2020    Temat postu:

Bzdura, jak będzie bardzo dobrze i bardzo bardzo dobrze , to to pierwsze będzie już negatywne?
A jak będzie źle i bardzo źłe to to pierwsze pozytywne?

szczęście jest przeciwieństwe nie-szczęścia
mamy poziomy
1: rozkosz - ból
2 przyjemność - cierpienie
3. szczęśćie - nieszczęśćie

2.5 radość - smutek


Ostatnio zmieniony przez Andy72 dnia Sob 17:37, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 18:40, 02 Maj 2020    Temat postu:

Banjankri napisał:
Kompletnie nie zrozumiałeś mojego posta.
Świadomość potrzebuje zmiany, to zmian jesteśmy świadomi. Bez zmiany nie ma świadomości. Nic ci się więc nie uda, bo nawet "ty", nie poglegając zmianie, znikasz jako byt. Jeżeli już mamy zmianę, to wytworzy ona dualizm, lepsze-gorsze. Nawet jak w niebie jest super, z naszej perspektywy, to po przeniesieniu się tam, to super będzie miało lepsze i gorsze części, które staną się szczęściem i cierpieniem. Jeżeli nie będzie miało różnorodności, to będzie jednolite, a więc nieodczuwalne, jak noszone od wczoraj majtki na dupie.
Innymi słowy, aby była świadomość, muszą być zmiany, które implikują dualizm.

A Tu z kolei jakbyś albo nie zrozumiał, albo zupełnie zignorował moje argumenty. A są one takie, iż
- nie kwestionuję FAKTU dualizmu
- kwestionuję jednak jego WPŁYW NA SZCZĘŚCIE.
Nie musisz mnie przekonywać, że zmiana występuje, a dualizm jest jakąś formą jej napędu. Co do tego zgoda. Jednak nie widzę tutaj żadnej konieczności, aby z faktem zmiany wiązać koniecznie jej negatywny (jak i pozytywny) wpływ na to, czy szczęście odczuwamy, czy też.
Zdarzało Ci się być szczęśliwym słuchając pięknej muzyki? Albo przynajmniej czuć się wtedy jakoś blisko szczęścia?... Zdarzało Ci się czuć podobny stan podczas głębokiej kontemplacji, podczas obserwacji czegoś pięknego?...
Jeśli nie, to ja Cię poinformuję, że u mnie się to zdarzało. To, że się to zdarzało, w dużym stopniu niezależnie od samego stopnia zmian, jakie się odbywały, czy dualizmów, jakie były z tym związane, jest wg mnie swego rodzaju DOŚWIADCZALNYM DOWODEM (nie konceptualnym, lecz niejako dowodem z okazania), że taki rodzaj szczęścia WYSTĘPUJE. Nie twierdzę, iż każdy je osiąga. Nie mam także pewności, czy jest to stan trwały. Ale nawet jeśli on wystąpił tylko raz, to wystąpił, pokazując ewidentnie na SAMĄ MOŻLIWOŚĆ, zachodzenia takiego szczęścia. Jednocześnie wystąpienie tego stanu jest postawieniem wątpliwości nad stwierdzeniem, że zmiany i dualizm muszą jakoś szczęście uniemożliwiać. Uwazam, że zmiany są niejako równoległą okolicznością względem samego fenomenu szczęścia - szczęście zachodzi obok tych zmian, ale nie jest przez nie bezpośrednio wywoływane. A już na pewno nie musi tak być, że większa zmiana pod jakimś tam kątem, miałaby być konieczna do wytworzenia większego szcześcia.

W fizyce materię opisuje się za pomocą fali - drgań czegoś tam (fizycy nie wiedzą właściwie czego, więc mówia o fali prawdopodobieństwa). Istnienie jest rzeczywiście zmianą, ale nie eskalującą, lecz cykliczną. Myślę, że w tym jest ważna wskazówka także w kontekście szcześcia - zmiany, jakie są związane z funkcjonowaniem naszej świadomości mogą mieć też naturę fali - drgań, czyli trwają, nie eskalując do nieskończoności, czy jakichś monstrualnych wartości - są cykliczne. I tak widzę też szczęście, jako coś, co rodzi się w cyklach, a nie dążeniu eskalującym.

Banjankri napisał:
Cytat:
Choćby przykład szczęśliwych ludzi - latami szczęśliwych, szczęśliwych w jednym związku z osobą, która się zestarzała, nie ma tego młodzieńczego powabu, a miłość i radość bycia razem w wielu takich związkach trwa.

Ile trwa? Na zawsze? Czym większa radość z bycia razem, tym większe cierpienie, kiedy przychodzi starość, choroba i śmierć. Nie jesteśmy dziećmi, nie musimy tego przed sobą ukrywać.

Na tym łez padole rzeczywiście z radością bycia razem wiąże się śmierć, strata. Dlatego tutaj nie mamy szansy na trwałe szczęście. Ale mi nie o to szczęście chodzi, lecz raczej o szczęście idealne, teoretyczne. Puszczam wodze fantazji, że oto mam wieczne życie po śmierci, ewentualnie naukowcy wynajdują leki na wszystkie choroby i starzenie się, a ja mogę żyć wiecznie tu na Ziemi. Powstaje pytanie: czy - już po zdjęciu mi problemów życiowych z barków - potrafię być szczęśliwy, czy nie?
Fakt, że jakimś ludziom to się udaje na całkiem znaczącym dystansie wielu lat, napawa optymizmem w tej kwestii.

Banjankri napisał:
Cytat:
Kwestią kluczową jest wg mnie tutaj SZACUNEK. Jak ktoś nauczył się podkręcać w sobie zdolność do szanowania rzeczy, ludzi, idei, uczuć, wspomnień, to nie tylko nie będą one się w nim dewaluowały i habituowały

A co ma szacunek do habituacji? Możesz darzyć swoje skarpetki olbrzymim szacunkiem i tak ich świadomość zniknie, jeżeli nie będzie zmiany. To są fundamentalne aspekty doznania. Jak zakładasz ubranie, to je czujesz, ale po chwili noszenia, jeżeli coś cię nie obciera, czy uwiera to znika z twojej świadomości, czy tego chcesz czy nie.
Każde niezmienne doznanie zanika.

Nigdy nie próbowałeś takiej medytacji, w której skupiasz się na jakiejś części swojego ciała, a bodźce od niego płynące, zamiast zanikać, zwiększają swoje natężenie?...
Ja takie doświadczenie przeprowadzałem. Więcej mam też doświadczenie np. uporczywych bólów, które wręcz chciałbym zmniejszyć, wywołać efekt habituacja, a to się nie daje. Jakie z tego mamy wniosek?
- Że habituacja nie jest jakimś prawem absolutnym, nie zachodzi zawsze, lecz czasem zachodzi, a czasem nie. Zatem (przyjmijmy to jako hipotezę) może da się kontrolować.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Banjankri




Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 5340
Przeczytał: 38 tematów


PostWysłany: Sob 20:13, 02 Maj 2020    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Nie musisz mnie przekonywać, że zmiana występuje, a dualizm jest jakąś formą jej napędu.

Nie muszę, i nigdy tego nie robiłem. Dualizm jest konsewencją zmiany, a nie jej źródłem.

Jednak nie widzę tutaj żadnej konieczności, aby z faktem zmiany wiązać koniecznie jej negatywny (jak i pozytywny) wpływ na to, czy szczęście odczuwamy, czy też.

Cytat:
To, że się to zdarzało, w dużym stopniu niezależnie od samego stopnia zmian, jakie się odbywały, czy dualizmów, jakie były z tym związane, jest wg mnie swego rodzaju DOŚWIADCZALNYM DOWODEM

A to, że było to szczęście określiłeś na jakiej podstawie, jeśli nie wcześniejszych doświadczeń? Czy bez skali, możesz dokonać pomiaru? Zmiana jest tym, co tworzy skalę. Bez "było źle", "jest dobrze nie istnieje", pozbawione jest sensu.

Cytat:
Nie twierdzę, iż każdy je osiąga. Nie mam także pewności, czy jest to stan trwały. Ale nawet jeśli on wystąpił tylko raz, to wystąpił, pokazując ewidentnie na SAMĄ MOŻLIWOŚĆ, zachodzenia takiego szczęścia.

Tylko, że takie szczęście wymaga kontekstu, w którym się wyróżni. Jeżeli nie będziesz miał kontekstu o zabarwieniu negatywnym, pozytyw się nie wyróżni. Jeśli wszystko jest zajebiste, nic nie jest zajebiste.

Cytat:
Jednocześnie wystąpienie tego stanu jest postawieniem wątpliwości nad stwierdzeniem, że zmiany i dualizm muszą jakoś szczęście uniemożliwiać.

I tu wyraźnie widać, że nie zrozumiałeś tego, o czym pisałem. Zmiana jest właśnie tym, co tworzy dualizm, na którego jednym z biegunów jest szczęście. Rzecz w tym, że na drugim jest cierpienie i nie można tego zmienić. To właśnie zmiana szczęście umożliwia, tworząc równocześnie cierpienie. Albo masz oba, albo żadnego, bo samo szczęście zostanie zhabituowane. Nie można też oderwać szczęśliwy kawałek skali i zostać z samym szczęściem, bo to jak odłamywanie kawałka magnesu. Bieguny odtworzą się na nowo.
Cytat:

W fizyce materię opisuje się za pomocą fali - drgań czegoś tam (fizycy nie wiedzą właściwie czego, więc mówia o fali prawdopodobieństwa). Istnienie jest rzeczywiście zmianą, ale nie eskalującą, lecz cykliczną. Myślę, że w tym jest ważna wskazówka także w kontekście szcześcia - zmiany, jakie są związane z funkcjonowaniem naszej świadomości mogą mieć też naturę fali - drgań, czyli trwają, nie eskalując do nieskończoności, czy jakichś monstrualnych wartości - są cykliczne. I tak widzę też szczęście, jako coś, co rodzi się w cyklach, a nie dążeniu eskalującym.

W tym rzecz, że szczęście występuje zamiennie z cierpieniem. Usuniesz cierpienie, to już nie masz cykli.

Cytat:
Ale mi nie o to szczęście chodzi, lecz raczej o szczęście idealne, teoretyczne. Puszczam wodze fantazji, że oto mam wieczne życie po śmierci, ewentualnie naukowcy wynajdują leki na wszystkie choroby i starzenie się, a ja mogę żyć wiecznie tu na Ziemi. Powstaje pytanie: czy - już po zdjęciu mi problemów życiowych z barków - potrafię być szczęśliwy, czy nie?

Czasem.

Cytat:
Fakt, że jakimś ludziom to się udaje na całkiem znaczącym dystansie wielu lat, napawa optymizmem w tej kwestii.

Optymizmem, że co? Ilu ludzi spotyka cierpienie na znaczącym dystansie?

Cytat:
Nigdy nie próbowałeś takiej medytacji, w której skupiasz się na jakiejś części swojego ciała, a bodźce od niego płynące, zamiast zanikać, zwiększają swoje natężenie?...

Dokładnie tak działa skupienie uwagi, ale nawet ono opiera się o zmiany. Nie jesteś w stanie odhabituować czegoś. Możesz pofantazjkować, nic więcej.

Cytat:
Ja takie doświadczenie przeprowadzałem. Więcej mam też doświadczenie np. uporczywych bólów, które wręcz chciałbym zmniejszyć, wywołać efekt habituacja, a to się nie daje. Jakie z tego mamy wniosek?

Właśnie dlatego ból jest pulsujący, z różną częstotliwością. Gdyby był stały, byłby niewyczuwalny.

Cytat:
Że habituacja nie jest jakimś prawem absolutnym, nie zachodzi zawsze, lecz czasem zachodzi, a czasem nie. Zatem (przyjmijmy to jako hipotezę) może da się kontrolować.

Całe unerwienie twojego organizmu oparte jest o impulsy elektryczne, czyli o zmianę. Bez zmiany nie ma doznania. W obszarze świadomości habitucja jest mechanizmem kluczowym, bo zamiast jednynie przydatnych informacji odbierałbyś nieskończoną ilość nic nie wnoszącego pisku. Chcesz na własne oczy zobaczyć jak to wygląda? Zamknij oczy i patrz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 31048
Przeczytał: 76 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:13, 02 Maj 2020    Temat postu:

Banjankri napisał:
Cytat:
Że habituacja nie jest jakimś prawem absolutnym, nie zachodzi zawsze, lecz czasem zachodzi, a czasem nie. Zatem (przyjmijmy to jako hipotezę) może da się kontrolować.

Całe unerwienie twojego organizmu oparte jest o impulsy elektryczne, czyli o zmianę. Bez zmiany nie ma doznania. W obszarze świadomości habitucja jest mechanizmem kluczowym, bo zamiast jednynie przydatnych informacji odbierałbyś nieskończoną ilość nic nie wnoszącego pisku. Chcesz na własne oczy zobaczyć jak to wygląda? Zamknij oczy i patrz.

Zmiany nie neguję. Ale szczęście nie jest samą zmianą, lecz ODBIOREM ZMIAN. Oglądając film, czy słuchając muzyki, rejestruję zmiany, a niezależnie od tych zmian zadowolenie, w skrajnych przypadkach ocierające się o szczęście. Wycieczka górska, w której przez wiele godzin rejestruję wiele zmian, napawa mnie radością, nawet pomimo tego, że niektóre zmiany mogą być niekomfortowe (zmęczenie, chłodny wiatr, czasem deszcz), ale bilans jest na plus.
Powiedziałbym że można uczynić szczeście takim ATRYBUTEM DODANYM do życia, jego zmian, dążeń w nim. To jest trochę tak jak percepcja muzyki - muzykę stanowią zmiany w natężeniu, częstotliwości, dynamiki drgań akustycznych, czyli zmian. Jednak nie ma prostej zależności w rodzaju wskazania jakie konkretnie zmiany powodują, że muzykę odbieramy jako przyjemną, a jaką jako nieprzyjemną. Jeszcze sporo zależy od bieżącego nastroju, od interakcji z naszymi oczekiwaniami, potrzebami w zakresie doznań. Jednemu podoba się jazz, innemu klasyka, a jeszcze innemu disco. Każdy rodzaj muzyki jest formą nakładających się zmian, nieraz pulsacją nastrojów, nieraz grą zaskoczeń w odbiorze przebiegu melodii, ale dobra muzyka UTRZYMUJE NASTRÓJ CAŁY CZAS POWYŻEJ POZIOMU ZEROWEGO. Słuchamy muzyki cały czas z przyjemnością, cały czas jesteśmy na plus. Nie musimy odczuć przykrości z jej słuchania, aby potem odczuć przyjemność. Tak to działa - ja to sprawdziłem doświadczalnie na własnej skórze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:59, 02 Maj 2020    Temat postu:

Banjankri, to jak ma być rozwiązany problem buddyjskiej Nirwany?
Jeśli będzie tam stały brak cierpienia, to jak sam piszesz, będzie to wyczywane jako szarość, nuda i depresja.
Czyli musi być plusowanie
Jak będzie duża sunusoida to na górkach będzie co prawda bardzo dobrze, ale na dołkach bardzo niedobrze.
A z kolei jak będzie pulsowanie, ale taka mała sinusoda, typu dobrze-bardzo dobrzrre, to jak sam piszesz, nie będzie to się różniło od bardzo źle-źle
?


Ostatnio zmieniony przez Andy72 dnia Sob 22:01, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Banjankri




Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 5340
Przeczytał: 38 tematów


PostWysłany: Sob 22:31, 02 Maj 2020    Temat postu:

Nirvana jest dosłownie wygaśnięciem tej pulsacji.

Michał Dyszyński napisał:
ja to sprawdziłem doświadczalnie na własnej skórze.

Masz opisany konkretny problem, a ty wyjeżdżasz słuchaniem ulubionej muzyki. Ona jest pozytywna tylko dlatego, że występuje w konkretnym kontekscie. Twoje doświadczenie nie składa się jedynie ze słuchania muzyki, masz jeszcze pamięć tego co było, i jak zazwyczaj jest. Szczęście buduje cała gama doświadczeń, które można wymieniać bez końca. Rzecz w tym, że są pozytywne tylko dlatego, że są częścią całości, w której są również te negatywne. Jeżeli ograniczysz swój byt do słuchania muzyki, to wtedy będziesz miał te lepsze utwory i te gorsze. Jeżeli ograniczysz się do jednego utworu, to będziesz miał fragmenty lepsze i gorsze. Tak jak pisałem wcześniej, wygląda to jak dzielenie magnezu. Twoje stwierdzenie, że na tym biegunie wszystko jest dodatnie, bo to sprawdziłeś, nic nie wnosi. Jest dodatnie tylko dlatego, że coś innego jest ujemne. CO JEST UJEMNE w NIEBIE?


Ostatnio zmieniony przez Banjankri dnia Sob 22:39, 02 Maj 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 5895
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:37, 02 Maj 2020    Temat postu:

Krytykowałeś Niebo za to wieczne szczęście.
Jeśli pulsacja wygasnie, to jak sam piszesz układ się przyzwyczai, i choćbny było jak największe szczęście to będzie szarość, nuda i stąd cierpienie nudy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 6 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin