Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wiara w Boga, czy wiara w swoje religijne stado?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:36, 08 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Właśnie moje definicja wiary to chrześcijaństwo, a integrystyczna definicja to konformizm.


Nie, twoja definicja wiary to duchowa samowolka, sprzeczna z Objawieniem i całym depozytem wiary katolickiej. Chrześcijaństwo nie jest religią twojej prywatnej interpretacji, tylko objawioną przez Boga prawdą, przekazaną przez Chrystusa apostołom, a przez nich Kościołowi. To Kościół naucza, czym jest wiara — nie Michał Dyszyński. I to nie jest żadne „integrystyczne” stanowisko, tylko fundament katolickiego Credo, wyrażony jasno w Katechizmie, w encyklikach, w Tradycji. Ty po prostu próbujesz ustawić się ponad Kościołem i ogłaszasz: moja definicja jest chrześcijańska, a Kościoła — konformistyczna. Tylko że nie masz żadnej władzy, by to stwierdzić. A twoje „chrześcijaństwo” to solipsystyczna parodia wiary — prywatna religijna agitacja, która nie opiera się na Objawieniu, tylko na twoim samopoczuciu

Michał Dyszyński napisał:
Posłuszeństwo jest zaprzeczeniem wiary.


To herezja. I to z gatunku najcięższych. Bo jest wprost sprzeczna z Pismem Świętym, Tradycją i Magisterium. Św. Paweł naucza o „posłuszeństwie wiary” (Rz 1,5; 16,26), nie o jakimś wymyślonym przez ciebie konflikcie między posłuszeństwem a wiarą. Cała historia zbawienia jest historią posłusznych wierzących — Abrahama, Mojżesza, Maryi, apostołów. To właśnie ich posłuszeństwo było wyrazem ich wiary, a nie jej „zaprzeczeniem”. Prawdziwa wiara prowadzi do posłuszeństwa Bogu — inaczej nie jest wiarą, tylko buntowniczą fantazją o duchowości

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli coś ktoś robi Z ZEWNĘTRZNEGO powodu, to jest to posłuszeństwo.
Jeśli ktoś coś robi z WEWNĘTRZNEGO, SZCZEREGO powodu, to jest to wiara.


Znowu fałszywa alternatywa. Katolickie rozumienie posłuszeństwa nie polega na mechanicznym wykonywaniu rozkazów „z zewnątrz”, tylko na wolnym, rozumnym i ufającym podporządkowaniu się woli Boga — właśnie dlatego, że Bóg jest Prawdą. Posłuszeństwo z łaski, wynikające z wiary, jest wewnętrzne. Maryja była posłuszna nie z przymusu, ale z miłości. Jezus był posłuszny aż do śmierci — nie dlatego, że ktoś Go zmusił, ale dlatego, że chciał wypełnić wolę Ojca. „Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,42) — oto szczytowy akt wiary, który u ciebie byłby nazwany „konformizmem”

Jeśli ktoś słucha Kościoła, bo wie, że mówi on z mandatu Chrystusa, to jego posłuszeństwo nie jest czymś „zewnętrznym”, tylko zakorzenionym głęboko w wierze. Ty odrzucasz to, bo nie chcesz słuchać nikogo poza sobą. Utożsamiasz „wewnętrzność” z subiektywnym odczuciem. Ale w chrześcijaństwie to prawda objawiona kształtuje wnętrze człowieka — nie odwrotnie. To Bóg formuje sumienie człowieka przez Kościół i Jego nauczanie, a nie człowiek sam sobie ustala, co uważa za „słuszne” i nazywa to „wiarą”

Michał Dyszyński napisał:
Zewnętrzne nie jest wewnętrznym. Proste.


Raczej prostackie. Tak prostackie, że aż błędne. To, co „zewnętrzne” może być przyjęte wewnętrznie. Słowo Boże przyszło z zewnątrz — ale zamieszkało w sercach wierzących. Sakramenty są zewnętrzne — a przecież przynoszą łaskę. Kościół jest widzialny — ale jego źródło jest w Bogu. Cała chrześcijańska duchowość polega na tym, by to, co dane z zewnątrz (Objawienie, sakramenty, nauczanie Kościoła), zostało przyjęte do wnętrza i przemieniło człowieka. Ty odrzucasz tę logikę Wcielenia i Zbawienia. Chcesz mieć tylko „wewnętrzność” — ale bez treści, bez obiektywu, bez łaski. I kończysz jak każdy gnostyk: samowystarczalny, oderwany od Ciała Chrystusa, poza Kościołem. Nie „proste”. Fałszywe. Nie chrześcijaństwo, tylko duchowy egocentryzm w przebraniu szczerości. Uprawiasz już od dawna religię egotycznego gnostycyzmu, oszukując innych, że to niby "chrześcijaństwo"


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pon 23:40, 08 Wrz 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 0:32, 09 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Właśnie moje definicja wiary to chrześcijaństwo, a integrystyczna definicja to konformizm.


Nie, twoja definicja wiary to duchowa samowolka, sprzeczna z Objawieniem i całym depozytem wiary katolickiej. Chrześcijaństwo nie jest religią twojej prywatnej interpretacji, tylko objawioną przez Boga prawdą, przekazaną przez Chrystusa apostołom, a przez nich Kościołowi. To Kościół naucza, czym jest wiara — nie Michał Dyszyński. I to nie jest żadne „integrystyczne” stanowisko, tylko fundament katolickiego Credo, wyrażony jasno w Katechizmie, w encyklikach, w Tradycji. Ty po prostu próbujesz ustawić się ponad Kościołem i ogłaszasz: moja definicja jest chrześcijańska, a Kościoła — konformistyczna. Tylko że nie masz żadnej władzy, by to stwierdzić. A twoje „chrześcijaństwo” to solipsystyczna parodia wiary — prywatna religijna agitacja, która nie opiera się na Objawieniu, tylko na twoim samopoczuciu

Można się oczywiście teraz ścigać na szumne deklaracje, albo i pobożne życzenia. Coś zostało "wyrażone". Tymczasem... np. Main Kampf też został "wyrażony", a nawet opublikowany. I co z tego by miało wynikać?... Że jest słuszny?...
To porównanie oczywiście za chwilę odczytasz emocjonalnie, jako np. formę "zrównania" Kościoła z hitleryzmem, a potem się na to obrazić (co będzie osobnym pretekstem, aby "nie zrozumieć", co się Tobie napisało), ale jego sens jest inny - ma pokazać, że to nie jest żaden argument, że jakaś tradycja jest, że ktoś się stawia wyżej, czy niżej. To jest po prostu nie na temat, czyli tu służy jedynie jako propagandowa pusta gadanina.

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Posłuszeństwo jest zaprzeczeniem wiary.


To herezja. I to z gatunku najcięższych. Bo jest wprost sprzeczna z Pismem Świętym, Tradycją i Magisterium. Św. Paweł naucza o „posłuszeństwie wiary” (Rz 1,5; 16,26), nie o jakimś wymyślonym przez ciebie konflikcie między posłuszeństwem a wiarą.

Odczytywałbym "posłuszeństwo wiary" w tym liście jako posłuszeństwo temu, co wiara w sobie zawiera. Należy odróżnić bycie posłusznym temu, co się uwierzyło od posłuszeństwa komuś, kto nam wiarę próbuje narzucić. Są tu podobne słowa, a drastycznie różniąca się treść.
Integryzm de facto przeciwstawia posłuszeństwo wierze, niszczy wiarę za pomocą zewnętrznej presji.
Człowiek powinien być posłuszny temu, w co szczerze wierzy. Ale człowiek nie powinien czynić swojej wiary niczym chorągiewka, bo może ktoś ważniejszy teraz inną wiarę mu zarządził.

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Jeśli coś ktoś robi Z ZEWNĘTRZNEGO powodu, to jest to posłuszeństwo.
Jeśli ktoś coś robi z WEWNĘTRZNEGO, SZCZEREGO powodu, to jest to wiara.


Znowu fałszywa alternatywa. Katolickie rozumienie posłuszeństwa nie polega na mechanicznym wykonywaniu rozkazów „z zewnątrz”, tylko na wolnym, rozumnym i ufającym podporządkowaniu się woli Boga — właśnie dlatego, że Bóg jest Prawdą. Posłuszeństwo z łaski, wynikające z wiary, jest wewnętrzne. Maryja była posłuszna nie z przymusu, ale z miłości. Jezus był posłuszny aż do śmierci — nie dlatego, że ktoś Go zmusił, ale dlatego, że chciał wypełnić wolę Ojca. „Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,42) — oto szczytowy akt wiary, który u ciebie byłby nazwany „konformizmem”

Jeśli ktoś słucha Kościoła, bo wie, że mówi on z mandatu Chrystusa, to jego posłuszeństwo nie jest czymś „zewnętrznym”, tylko zakorzenionym głęboko w wierze. Ty odrzucasz to, bo nie chcesz słuchać nikogo poza sobą. Utożsamiasz „wewnętrzność” z subiektywnym odczuciem. Ale w chrześcijaństwie to prawda objawiona kształtuje wnętrze człowieka — nie odwrotnie. To Bóg formuje sumienie człowieka przez Kościół i Jego nauczanie, a nie człowiek sam sobie ustala, co uważa za „słuszne” i nazywa to „wiarą”

Michał Dyszyński napisał:
Zewnętrzne nie jest wewnętrznym. Proste.


Raczej prostackie. Tak prostackie, że aż błędne. To, co „zewnętrzne” może być przyjęte wewnętrznie. Słowo Boże przyszło z zewnątrz — ale zamieszkało w sercach wierzących. Sakramenty są zewnętrzne — a przecież przynoszą łaskę. Kościół jest widzialny — ale jego źródło jest w Bogu. Cała chrześcijańska duchowość polega na tym, by to, co dane z zewnątrz (Objawienie, sakramenty, nauczanie Kościoła), zostało przyjęte do wnętrza i przemieniło człowieka. Ty odrzucasz tę logikę Wcielenia i Zbawienia. Chcesz mieć tylko „wewnętrzność” — ale bez treści, bez obiektywu, bez łaski. I kończysz jak każdy gnostyk: samowystarczalny, oderwany od Ciała Chrystusa, poza Kościołem. Nie „proste”. Fałszywe. Nie chrześcijaństwo, tylko duchowy egocentryzm w przebraniu szczerości. Uprawiasz już od dawna religię egotycznego gnostycyzmu, oszukując innych, że to niby "chrześcijaństwo"

Zaserwowałeś komentarz poboczny, który jest retoryką, a realnie nie polemizuje z tezą, którą zacytowałeś, tylko próbuje coś zamotać za pomocą pomyleniem źródeł wiary (te oczywiście są zewnętrzne) z "miejscem" - systemem, w którym działa się rodzi i funkcjonuje - umysł człowieka.
Dodałeś parę nadinterpretacji, na temat, co ja rzekomo "chcę", a ja nie zamierzam z tym polemizować, tylko powiem: błędnie się domyślasz.
Wciąż nie podjąłeś polemiki z moją TEZĄ. Co najwyżej pichcisz tu jakieś ozdobniki nie na temat, albo chochoły, które potem pracowicie i tryumfalne po swojemu orzesz. Zaorania chochołów mogę Ci pogratulować, ale do mojej tezy nawet się swoją polemiką nie zbliżyłeś.

Nad jednym jednak się pochylę, bo akurat tutaj widać istotę integryzmu:
To Bóg formuje sumienie człowieka przez Kościół i Jego nauczanie, a nie człowiek sam sobie ustala, co uważa za „słuszne” i nazywa to „wiarą”
O tym właśnie piszę - że tak ja w tym zdaniu to zawarłeś rozumują integryści i z tym toczę spór. Wyraźnie przeciwstawiasz tutaj formowanie sumienia przez Kościół i Jego nauczanie, temu co "człowiek sobie ustala".

Z tego wprost wynika, że ta "wiara", którą Ty uznajesz, to jest coś, co nie jest ustalone przez samego człowieka, to jest zatem coś poza człowiekiem, zewnętrzne. (o tym właśnie wcześniej pisałem) Człowiek tu nie ma prawa "ustalić", że w coś wierzy, jego się przecież nie pyta o zdanie. "Mądrzejsi" mu mówią, w co on wierzy, a on się co najwyżej na to może pokornie zgodzić, ulegając sugestii.

Wiara integrystów faktycznie jest zaprzeczeniem tego, co zawarłeś w powyszym sformułowaniu - w tej swojej krytyce mojej wizji wiary. Faktycznie "wierzący" integrystycznie jest formowany przez zewnętrzne autorytety, ale JEGO SZCZERA CZĘŚĆ OSOBOWOŚCI nie uważa tego za "słuszne", ani on sam sobie tego nigdy nie ustalił.
Integrystyczna wiara jest przeciwna temu co "w człowieku w środku", co w wewnętrznych powiązaniach umysłu i serca człowieka jest ustalone, bo uznane za słuszne. Integrysta "wierzy" bowiem w to, co jego szczera część osobowości po prostu uważa za niesłuszne - stąd właśnie jest ten mój zarzut o ZAKŁAMANIE. W integryście bowiem jest permanentny konflikt pomiędzy częściami jego osobowości - zewnętrzne sfery osobowości (te związane z narzuconymi przez autorytety dostosowaniami, to potulne, które samo nie ma zdania) uznają co innego, a te wewnętrzne (szczere, związane z realnymi powiązaniami z resztą rozumienia) są przeciwne temu pierwszemu.
I Ty to właśnie w swoim sformułowaniu napisałeś. Potwierdziłeś tylko wprost to, o czym tu od dawna piszę.

Muszę przyznać, że precyzyjnie wyraziłeś (potwierdziłeś) to, co zarzucam integryzmowi, a co przez moment tłumaczyłeś np. (o integryzmie) " To nie jest kwestia wprowadzenia megafonów i tłumienia myślenia". Otóż to JEST TŁUMIENIE MYŚLENIA, zamordyzm doktrynalny, megafony, a także silnie zniechęcanie do szczerości przeżywania relacji z Bogiem.
Jeśli integrysta na chwilę nawet kiedyś próbuje zmiękczyć ten obraz zamordystyczny swojego światopoglądu, to już za chwilę "wysypie się" i walnie coś szczerze, a wtedy po prostu wyjdzie szydło z worka.
Integryzm jest zamordystyczny, pętający samodzielność, szczerość, osobowość. Komunały i górnolotne sformułowania, czym (rzekomo) jest (np. że jest wiernością) nie zmienia tego, czym integryzm jest w istocie - czczeniem władzy jako takiej i promocją bezfleksyjnego ślepego posłuszeństwa u zwykłych wyznawców.
Ale integryzm jest przede wszystkim zakłamany wewnętrznie - jest dokładnie taki, jak to napisałeś - integrysta w nim "wierzy" w to, co jest niezgodne z jego głębszym, szczerym rozumieniem. Integrysta sam się ze sobą nie zgadza... :rotfl: A do tego, traktuje to wewnętrzne skonfliktowanie jako zaletę, cnotę, "prawdziwą wiarę". :rotfl:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 0:38, 09 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 6:05, 09 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Można się oczywiście teraz ścigać na szumne deklaracje, albo i pobożne życzenia. Coś zostało "wyrażone". Tymczasem... np. Main Kampf też został "wyrażony", a nawet opublikowany. I co z tego by miało wynikać?... Że jest słuszny?...


Zaczynasz od taniego chwytu erystycznego, zestawiając wyrażenie jakiejkolwiek opinii – w domyśle: wypowiedzi przedstawicieli Tradycji katolickiej – z opublikowaniem Mein Kampf. To klasyczna manipulacja typu reductio ad Hitlerum, która nie ma żadnej wartości merytorycznej, ale ma jedno zadanie: obrzydzić odbiorcy drugą stronę sporu. To nie jest argument – to próba wywołania emocjonalnej reakcji i zepchnięcia rozmowy w rejony, które pozwolą ci uciec od konkretów. Zresztą sam o tym wiesz, bo dalej próbujesz się asekurować, że „to nie miało na celu porównania Kościoła z hitleryzmem”. Tyle że właśnie dokładnie to robisz. Więc nie tylko manipulujesz, ale jeszcze próbujesz udawać, że nie manipulujesz. To tchórzostwo intelektualne

Michał Dyszyński napisał:
To porównanie oczywiście za chwilę odczytasz emocjonalnie, jako np. formę "zrównania" Kościoła z hitleryzmem, a potem się na to obrazić (co będzie osobnym pretekstem, aby "nie zrozumieć", co się Tobie napisało), ale jego sens jest inny - ma pokazać, że to nie jest żaden argument, że jakaś tradycja jest, że ktoś się stawia wyżej, czy niżej. To jest po prostu nie na temat, czyli tu służy jedynie jako propagandowa pusta gadanina.


Nie, to nie jest „pusta gadanina”, tylko fundamentalne nieporozumienie wynikające z twojego błędnego pojmowania Tradycji. Ty widzisz Tradycję jako zbiór przypadkowych kulturowych naleciałości, które ktoś sobie „wyraził” i które teraz można oceniać jak felieton w gazecie. Tymczasem Tradycja w Kościele katolickim to nie jest „czyjeś wyrażenie siebie” – to jedno z trzech źródeł Objawienia obok Pisma Świętego i Urzędu Nauczycielskiego. Jest to depozyt wiary, przekazywany od Apostołów, strzeżony przez Kościół z ustanowienia Chrystusa. Nie masz więc pojęcia, o czym piszesz, bo pod pozorem „racjonalnego” podejścia usiłujesz zrelatywizować rzeczy święte i nienaruszalne

Z twojej wypowiedzi wylewa się pogarda dla obiektywnego porządku, który przekracza twoje prywatne „ja uważam” i „moim zdaniem”. Nie jesteś źródłem prawdy. Tradycja Kościoła to nie jest „propaganda” tylko dlatego, że ty nie chcesz się jej podporządkować. Ucieczka w relatywizm, zestawianie jej z totalitaryzmem, używanie argumentów z Hitlera – to klasyczna maskarada człowieka, który nie ma nic do powiedzenia poza swoją niechęcią do władzy duchowej, której nie kontroluje

Michał Dyszyński napisał:
Odczytywałbym "posłuszeństwo wiary" w tym liście jako posłuszeństwo temu, co wiara w sobie zawiera. Należy odróżnić bycie posłusznym temu, co się uwierzyło od posłuszeństwa komuś, kto nam wiarę próbuje narzucić. Są tu podobne słowa, a drastycznie różniąca się treść.


Znowu pojawia się typowa dla twojej narracji manipulacja: arbitralne rozdzielenie wiary od autorytetu, który ją przekazuje. Usiłujesz przeciwstawić „posłuszeństwo temu, co się uwierzyło” – rzekomo szczere, wewnętrzne, duchowe – „posłuszeństwu komuś, kto nam wiarę próbuje narzucić” – czyli rzekomo zewnętrznemu, opresyjnemu, mechanicznemu. To fałszywa dychotomia. Nie ma „wiary” oderwanej od przekazu tej wiary – od jej depozytu, struktury, dogmatów i autorytetu Kościoła, który został ustanowiony przez Chrystusa, żeby tę wiarę przekazywać bez zafałszowania. Ty traktujesz wiarę jak osobistą impresję, wewnętrzne przeżycie, jakby to była prywatna medytacja. Tylko że chrześcijaństwo to nie subiektywny mistycyzm – to konkretna, obiektywna prawda objawiona przez Boga i przekazana przez Apostołów. I dlatego posłuszeństwo komuś, kto „nam wiarę przekazuje”, nie jest czymś zewnętrznym, ale właśnie jedynym sposobem, żeby tę wiarę mieć w ogóle – bo „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17)

To Kościół – nie ty – rozpoznaje, czym jest „wiara w coś”, a czym herezja. Twoje „odczytywanie” pojęcia „posłuszeństwa wiary” to akt uzurpacji, w którym tworzysz swoją prywatną definicję i próbujesz ją przeciwstawić dwudziestu wiekom nieprzerwanego nauczania Kościoła. Co więcej, robisz to, zadając fałszywy cios integryzmowi, czyli postawie polegającej właśnie na radykalnej wierności Tradycji i niezmiennemu nauczaniu. Piszesz, że „integryzm niszczy wiarę za pomocą zewnętrznej presji”, jakbyś zapomniał, że to Chrystus ustanowił widzialny Kościół z realnym, hierarchicznym autorytetem. Przypomnę ci: „Kto was słucha, Mnie słucha; kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16). To nie jest „zewnętrzna presja” – to słowa samego Boga

Michał Dyszyński napisał:
Człowiek powinien być posłuszny temu, w co szczerze wierzy. Ale człowiek nie powinien czynić swojej wiary niczym chorągiewka, bo może ktoś ważniejszy teraz inną wiarę mu zarządził.


Tu objawia się cała sprzeczność twojej postawy. Z jednej strony nawołujesz do „szczerej” wiary, ale nie potrafisz powiedzieć, czym ta szczerość ma być mierzona. Skąd wiesz, że to, w co „szczerze wierzysz”, jest prawdą, a nie błędem? Masz jakieś objawienie? A może sam jesteś swoim autorytetem – nowym papieżem własnej religii? Bo z takiej postawy to wynika. Jeśli nie opierasz się na Urzędzie Nauczycielskim Kościoła, który ma Chrystusową asystencję Ducha Świętego (J 16,13), to zostajesz sam – ty i twoje uczucia. A to nie jest żadna „wiara” – to jest emocjonalny fideizm podszyty pychą

Piszesz z odrazą o tym, że „ktoś ważniejszy zarządził inną wiarę” – jakby Kościół nauczał dziś „innej wiary” niż kiedyś. I znów jesteś w sprzeczności, bo albo Kościół głosi jedną, świętą, katolicką i apostolską wiarę – niezmienną w swej istocie – albo sam siebie oskarżasz, że należysz do wspólnoty, która co rusz zmienia zasady. To, co próbujesz zrzucić na integrystów, czyli „chorągiewkowość”, to właśnie rezultat oderwania się od obiektywnego Magisterium i pójścia za własnym światłem. W istocie projektujesz własny relatywizm na tych, którzy są mu najbardziej przeciwni

Michał Dyszyński napisał:
Zaserwowałeś komentarz poboczny, który jest retoryką, a realnie nie polemizuje z tezą, którą zacytowałeś, tylko próbuje coś zamotać za pomocą pomyleniem źródeł wiary (te oczywiście są zewnętrzne) z "miejscem" - systemem, w którym działa się rodzi i funkcjonuje - umysł człowieka.


Nie, nie „zamotałem”, tylko uderzyłem dokładnie w sedno twojego błędu – czyli próbę oddzielenia wiary od autorytetu Kościoła i ulokowania jej wyłącznie w subiektywnym „umysłowym systemie” człowieka. Ty usiłujesz przerobić chrześcijaństwo na czysto psychologiczną praktykę: „wiara to to, co odczuwam, że jest słuszne”, a nie: „wiara to odpowiedź na prawdę objawioną przez Boga i podawaną przez Kościół”. Myli ci się źródło z odbiornikiem. I nie, nie są to „dwa różne tematy”, bo właśnie w tym miejscu twój cały system się wali – na definicji. Próba obrony subiektywizmu pod płaszczykiem „refleksji” to tylko ucieczka przed odpowiedzialnością przed Prawdą, która jest ponad człowiekiem

Michał Dyszyński napisał:
Dodałeś parę nadinterpretacji, na temat, co ja rzekomo "chcę", a ja nie zamierzam z tym polemizować, tylko powiem: błędnie się domyślasz.


Błędnie? Nie – precyzyjnie. Bo skoro podważasz prawo Kościoła do formowania sumienia wiernych i traktujesz autorytet jako opresję, to logicznie wynika z tego, że sam siebie stawiasz w roli interpretatora Objawienia. Więc nie chodzi tu o żadną „nadinterpretację”, tylko o odarcie twojego wywodu z pobożnej otoczki. Jesteś w konflikcie z Kościołem, ale z jakiegoś powodu brakuje ci odwagi, by powiedzieć to wprost, więc ukrywasz się za sofistyką i psychologiczną narracją o „wewnętrznych systemach człowieka”

Michał Dyszyński napisał:
Wciąż nie podjąłeś polemiki z moją TEZĄ. Co najwyżej pichcisz tu jakieś ozdobniki nie na temat, albo chochoły, które potem pracowicie i tryumfalne po swojemu orzesz.


To, co ty nazywasz „ozdobnikami”, to dokładnie punkt po punkcie wykazanie, że twoja „teza” opiera się na całkowicie błędnym rozumieniu natury wiary. A to, że ty tego nie rozumiesz, nie oznacza, że tego nie ma. Tezą twoją jest to, że prawdziwa wiara musi być zgodna z jakimś wewnętrznym „ja” człowieka, jego subiektywnym poczuciem „słuszności”. Tymczasem katolicka nauka mówi jednoznacznie: „Wiara jest dobrowolną odpowiedzią człowieka na objawienie Boże” (KKK 142), nie na własne „przeżycia” ani „osobowość”. Nie możesz więc jednocześnie być katolikiem i twierdzić, że człowiek sam określa, w co wierzy, bo to jest zaprzeczenie wiary katolickiej, która jest „posłuszeństwem wiary” wobec Boga mówiącego przez Kościół

Michał Dyszyński napisał:
Z tego wprost wynika, że ta "wiara", którą Ty uznajesz, to jest coś, co nie jest ustalone przez samego człowieka, to jest zatem coś poza człowiekiem, zewnętrzne. (o tym właśnie wcześniej pisałem)


Dokładnie tak – i dzięki Bogu! Bo gdyby wiara była ustalana przez człowieka, to każdy miałby własną religię, a nie jedną wiarę świętą, katolicką i apostolską. Tylko że dla ciebie to „zewnętrzne” to zarzut, a dla chrześcijanina – to łaska. Chrystus nie powiedział: „kto w swoim wnętrzu czuje się dobrze, będzie zbawiony”, tylko: „Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony” (Mk 16,16). Wiara nie pochodzi od człowieka – to jest dar Boży (Ef 2,8), a nie twoja prywatna decyzja oparta na introspekcji i osobistej interpretacji moralności

Michał Dyszyński napisał:
Człowiek tu nie ma prawa "ustalić", że w coś wierzy, jego się przecież nie pyta o zdanie. "Mądrzejsi" mu mówią, w co on wierzy, a on się co najwyżej na to może pokornie zgodzić, ulegając sugestii.


Nie „mądrzejsi”, tylko Kościół założony przez Chrystusa, „filar i podpora prawdy” (1 Tm 3,15). A twoje ironiczne „jego się nie pyta o zdanie” pokazuje jedynie, że masz problem z aktem pokory, który jest fundamentem życia duchowego. Ty nie chcesz być uczniem, ty chcesz być nauczycielem samego siebie. Tyle że to nie jest chrześcijaństwo – to nowoczesna parodia duchowości: człowiek, który czci własne sumienie jako absolut

Michał Dyszyński napisał:
Integrystyczna wiara jest przeciwna temu co "w człowieku w środku", co w wewnętrznych powiązaniach umysłu i serca człowieka jest ustalone, bo uznane za słuszne.


A kto powiedział, że „to, co w człowieku w środku” jest zawsze zgodne z prawdą? Kościół zawsze nauczał, że człowiek jest upadły, że jego sumienie może być błędne, że może się oszukiwać, że potrzebuje formacji i korekty. „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne” – mówi prorok Jeremiasz (Jr 17,9). Ale ty nie wierzysz prorokom – ty wierzysz sobie. Człowiek nie jest sam dla siebie źródłem prawdy, tylko jej odbiorcą. Z twojej perspektywy wynika, że każdy kto „czuje coś szczerze”, jest z automatu w porządku – nawet jeśli jego „szczerość” prowadzi go do błędu, grzechu i herezji. To nie jest katolickie myślenie, tylko czysta nowoczesna neognoza

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta "wierzy" bowiem w to, co jego szczera część osobowości po prostu uważa za niesłuszne - stąd właśnie jest ten mój zarzut o ZAKŁAMANIE.


Zupełnie odwrotnie – to właśnie człowiek pokorny, który uznaje, że nie wszystko, co mu się „wydaje słuszne”, jest prawdziwe, jest uczciwy wobec Boga. Ty gloryfikujesz swoją „szczerą część osobowości” jako sędziego Objawienia, jakby Bóg miał podlegać twojemu wewnętrznemu głosowi. To dopiero jest zakłamanie – ubierasz pychę w szaty szczerości. Bóg i Jego Objawienie nie podlega twojemu prywatnemu osądowi (2 P 1,20-21). To ty podlegasz osądowi Boga i Jego objawienia

Michał Dyszyński napisał:
Integryzm jest zamordystyczny, pętający samodzielność, szczerość, osobowość.


Nie – integryzm to jest po prostu radykalna wierność Objawieniu, niezależnie od tego, czy współczesny człowiek ma na to ochotę. Chrystus też nie głaskał sumień. Mówił jasno: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie” (Mt 16,24). To nie jest „zamordyzm”, tylko Krzyż. Ale dla człowieka, który czci własną niezależność bardziej niż Boga, wszystko, co przekracza jego „samodzielność”, będzie „opresją”

Michał Dyszyński napisał:
Integrysta sam się ze sobą nie zgadza... :rotfl: A do tego, traktuje to wewnętrzne skonfliktowanie jako zaletę, cnotę, "prawdziwą wiarę". :rotfl:


Szyderstwo nie jest argumentem. To, co nazywasz „wewnętrznym skonfliktowaniem”, to po prostu duchowa walka – nieunikniona dla każdego, kto poważnie traktuje nawrócenie. Św. Paweł pisał o tym wyraźnie: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,19). Ale Paweł miał w sobie pokorę, by przyznać, że potrzebuje łaski – nie był jak ty, który od razu uznaje ten konflikt za dowód fałszu. To nie integryzm jest zakłamany – tylko twoja koncepcja duchowości, w której człowiek ma zawsze rację, a Kościół ma zawsze przepraszać, że w ogóle istnieje

Zróbmy małe porównanie:

Chrystus mówi: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie” (Mt 16,24)

Anarchista Dyszyński mówi: „Jestem swoim sterem, żaglem i okrętem, nikt mi nie będzie mówił co mam robić”

Po tym porównaniu widać, jak daleko odpadłeś od chrześcijaństwa. Ty nie głosisz chrześcijaństwa. Ty głosisz już tylko lucyferyczny kult posłuszeństwa wyłącznie samemu sobie, skąpany w zbuntowanej neognozie


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 7:51, 09 Wrz 2025, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 8:28, 09 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Odczytywałbym "posłuszeństwo wiary" w tym liście jako posłuszeństwo temu, co wiara w sobie zawiera. Należy odróżnić bycie posłusznym temu, co się uwierzyło od posłuszeństwa komuś, kto nam wiarę próbuje narzucić. Są tu podobne słowa, a drastycznie różniąca się treść.


Znowu pojawia się typowa dla twojej narracji manipulacja: arbitralne rozdzielenie wiary od autorytetu, który ją przekazuje. Usiłujesz przeciwstawić „posłuszeństwo temu, co się uwierzyło” – rzekomo szczere, wewnętrzne, duchowe – „posłuszeństwu komuś, kto nam wiarę próbuje narzucić” – czyli rzekomo zewnętrznemu, opresyjnemu, mechanicznemu. To fałszywa dychotomia. Nie ma „wiary” oderwanej od przekazu tej wiary – od jej depozytu, struktury, dogmatów i autorytetu Kościoła, który został ustanowiony przez Chrystusa, żeby tę wiarę przekazywać bez zafałszowania. Ty traktujesz wiarę jak osobistą impresję, wewnętrzne przeżycie, jakby to była prywatna medytacja. Tylko że chrześcijaństwo to nie subiektywny mistycyzm – to konkretna, obiektywna prawda objawiona przez Boga i przekazana przez Apostołów. I dlatego posłuszeństwo komuś, kto „nam wiarę przekazuje”, nie jest czymś zewnętrznym, ale właśnie jedynym sposobem, żeby tę wiarę mieć w ogóle – bo „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17)

Tak właśnie jest ODDZIELAM wiarę w COŚ, od wiary KOMUŚ.
Są to dwie odmienne wiary. I to jest centrum mojego zarzutu wobec integryzmu: wiara W COŚ, jest w nim błędnie utożsamiona z wiarą KOMUŚ.

Podam przykład neutralny, który jednak będzie dobry z powodów ilustracyjnych.
Jeśli kolega proszący nas "pożycz tysiaka oddam pojutrze" dostanie od nas tego tysiaka, bo spodziewamy się, że ów kolega nas nie oszuka, to są tu de facto DWIE RÓŻNE WIARY:
1. Wiara w COŚ oznacza tutaj wiarę w pewną tezę, w spodziewany obrót dalszych zdarzeń: wierzę, że kolega odda mi pieniądze.
2. Wiara KOMUŚ oznacza tutaj: wierzę ogólnie temu koledze, że jest wiarygodną osobą, nie oszukuje ludzi, czyli jak coś deklaruje, to zapewne czyni to szczerze.
Te dwie wiary są czymś różnym. Można wierzyć komuś, a nie wierzyć w coś, co ten ktoś mówi. Tak się dzieje typowo wtedy, gdy uważamy, iż ogólnie np. ktoś jest wiarygodny jako osoba, ale to, co akurat nam komunikuje, jest dla nas obce, nie mamy wewnętrznie w nas na to szczerego odzewu. Rozciągając dalej ten przykład z kolegą, któremu wierzymy JAKO OSOBIE, można dołożyć sytuację, gdy ten kolega, który jest fizykiem kwantowym zaabsorbowanym pracą nad jakąś najnowszą, niezwykle trudną teorią o splątanych spinach przedstawia nam jakieś twierdzenie w tej teorii. A my kompletnie nie czaimy, co w ogóle oznaczają te nazwy, jakich w opisie użył kolega fizyk. To są dla nas słowa, którym nie potrafimy dorobić w myślach żadnej spójnej treści. Czy wtedy mamy prawo (wciąż wierząc OSOBIE - koledze) powiedzieć też "wierzę W TO, CO TU MI POWIEDZIAŁEŚ"?...
- Otóż ja twierdzę, że nie mamy takiego prawa, jeśli TO COŚ jest dla nas jedynie czarną magią. I nawet jeśli słowa użyte przez kolegę w opisie teorii z czymś trochę nam się kojarzą, bo np. w szkole słyszeliśmy coś o spinach, a ostatnio wpadł nam w oczy artykuł o splątaniu kwantowym ogólnie, więc to nie jest tak, że absolutnie zerowy jest ten nasz wewnętrzny oddźwięk na użyte w opisie słowa, to dalej nie mamy prawa nazwać "WIARĄ W TO TWIERDZENIE" stanu, w którym nawet ufamy kompetencji i uczciwości kolegi, lecz sami nie nadążamy myślą na to, co rzekomi mielibyśmy "wierzyć".
Bo tu mamy dwie zupełnie odmienne wiary - wiara komuś nie jest automatycznie wiarą w to, co ktoś przekazuje.
Może być przykład odwrotny, w którym komuś nie wierzymy, ale akurat stwierdzenie, które ten ktoś niewiarygodny ogłosił uznajemy za słuszne. Tak bywa w polityce, że np. jednak pewne cele naszych przeciwników politycznych jednak są zbieżne z naszymi, a wtedy jeśli np. nasz przeciwnik w tym zakresie wspólnoty celów coś ogłosi, to i my możemy powiedzieć, że się z tym zgadzamy, w to wierzymy.

Tu pozwolę sobie na ogólniejszą trochę dygresję osobistą. Oto za MÓJ PUNKT HONORU (w intelektualnym sensie) uważam zdolność do oddzielania tych dwóch wiar, albo dwóch akceptacji. Wzgardziłbym sobą, gdybym słuszne stwierdzenie mojego oponenta, czy nawet wroga rozpoznał i nazwał błędnym. Bo twierdzenie, to jedno, a osoba, to drugie. Wiarygodna osoba może czasem głosić niewiarygodne tezy, zaś niewiarygodna osoba może też głosić słuszne, akceptowane przez nas tezy. A kto tego nie jest w stanie odróżnić, ten wg mnie po prostu NIE MYŚLI. Myślenie, dochodzenie do prawdy polega na oddzielaniu tego, co jest pozorne, od tego, co jest obiektywnie słuszne.
Jeśli ktoś z automatu zalicza słuszność tez po tym, że lubi, czy ufa wypowiadającemu je, ten nie sprawuje kontroli nad swoimi uznaniami, czyli nie myśli poprawnie, czyli zapewne wiele jego przekonań okaże się błędnych.

Integryści to mentalni koniunkturaliści i konformiści, nie odróżniający przedmiotu wypowiedzi od stosunku do źródła wypowiedź formułującego. Mają bałagan w myślach i rozpoznaniach, nie kontrolują toku swoich rozumowań, więc ich przekonania są niespójne.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 8:38, 09 Wrz 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:04, 09 Wrz 2025    Temat postu:

Kolejny popis subiektywizmu Dyszyńskiego, podszytego pychą i rozumowego samozadowolenia, które stawia ludzki intelekt jako jedynego sędziego prawdy, a Objawienie i Kościół – na ławie oskarżonych. Fałszywe rozróżnienia, puste analogie i fałszywe oskarżenia wobec katolickiej Tradycji – wszystko to prowadzi do jednego: kwestionowania wiary Kościoła w imię bałwochwalczego zaufania do własnych myśli. Czas to zdemaskować

Michał Dyszyński napisał:
Tak właśnie jest ODDZIELAM wiarę w COŚ, od wiary KOMUŚ. Są to dwie odmienne wiary. I to jest centrum mojego zarzutu wobec integryzmu: wiara W COŚ, jest w nim błędnie utożsamiona z wiarą KOMUŚ.


Nie, nie są to „dwie odmienne wiary”. To rozróżnienie jest sztuczne, filozoficznie chybione i teologicznie błędne. Wiara chrześcijańska jest zawsze wiarą osobową, wiarą komuś, czyli Bogu, który mówi coś. Przedmiot wiary nie jest oderwanym „czymś” – ale jest tym, co powiedział Ktoś. Nie wierzymy w „tezy” – wierzymy Temu, który jest Prawdą:

„Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,6)

„Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie” (J 14,1)

Chrześcijańska wiara nie jest spekulacją, tylko zawierzeniem żywej Osobie Boga, który przemówił, a przemówił przez proroków, apostołów i Kościół. Separowanie „wiary w coś” od „wiary komuś” to gnostycka iluzja, która rozbija jedność Objawienia

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli kolega proszący nas „pożycz tysiaka oddam pojutrze” dostanie od nas tego tysiaka, bo spodziewamy się, że ów kolega nas nie oszuka, to są tu de facto DWIE RÓŻNE WIARY: […]


Analogią próbujesz przemycić sfałszowaną definicję wiary, która ma niewiele wspólnego z wiarą chrześcijańską. To, co opisujesz, to zaufanie międzyludzkie, a nie wiara teologalna. Kościół nie mówi, że „wierzymy, bo rozumiemy” albo że „musimy rozumieć wszystko, żeby wierzyć”. Wręcz przeciwnie – naucza, że wiara wyprzedza rozumienie i zawiera element posłuszeństwa Bogu:

„Przez wiarę rozumiemy, że światy zostały ukształtowane słowem Boga” (Hbr 11,3)

Twoje rozumowanie przypomina stare gnostyckie próby „rozłożenia wiary na części”, tak jakbyś mógł stworzyć jakąś idealną, mechaniczną definicję. Ale wiara nie jest mechanizmem – to żywa relacja z Bogiem, który przemówił przez Kościół. Jeśli nie przyjmujesz tego, co mówi Kościół, to nie wierzysz Bogu, tylko sobie

Michał Dyszyński napisał:
Otóż ja twierdzę, że nie mamy takiego prawa, jeśli TO COŚ jest dla nas jedynie czarną magią. […] nie mamy prawa nazwać „WIARĄ W TO TWIERDZENIE” stanu, w którym nawet ufamy kompetencji i uczciwości kolegi, lecz sami nie nadążamy myślą…


To kolejny rażący błąd. Oto twoja nowa herezja: nie wolno wierzyć w coś, czego się nie rozumie. Czyli dziecko, które nie rozumie dogmatu o Trójcy Świętej, nie może wierzyć? Albo prosta wieśniaczka z XIX wieku nie mogła wierzyć w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, bo nie znała „transsubstancjacji”?

To pycha intelektu, która mówi: „jeśli mój rozum nie ogarnia, nie będę wierzyć”. A co mówi Pismo?

„Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29)

„Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” (Mt 18,3)

Wiara nie wymaga pełnego rozumienia, ale zawierzenia Bogu, który wie lepiej. Ty natomiast stawiasz rozum jako ostatecznego sędziego Objawienia, a to jest protestancka pycha poznawcza, nie katolicka postawa dziecka Bożego

Michał Dyszyński napisał:
Tu pozwolę sobie na ogólniejszą trochę dygresję osobistą. Oto za MÓJ PUNKT HONORU (w intelektualnym sensie) uważam zdolność do oddzielania tych dwóch wiar […]


Znowu wychodzi na wierzch twoje prawdziwe credo: twoim punktem honoru nie jest posłuszeństwo Objawieniu, nie jest zawierzenie Chrystusowi przez Kościół, lecz twoja własna zdolność analityczna i „uczciwość intelektualna”. Sam sobie jesteś sędzią prawdy – i to nie jest chrześcijaństwo, tylko narcystyczny egoizm i bałwochwalczy kult jaźni z domieszką duchowej pychy

Zresztą, nie trzeba daleko szukać – Biblia piętnuje takie podejście:

„Nie polegaj na własnym rozumie” (Prz 3,5)

„Biada tym, którzy mądrzy są we własnych oczach i rozumni sami przed sobą” (Iz 5,21)

Apostołowie nie szli głosić Chrystusa z „intelektualnym punktem honoru”, tylko z mocą Ducha Świętego, który działa przez Kościół – niezależnie od tego, czy odbiorca wszystko rozumie

Michał Dyszyński napisał:
Integryści to mentalni koniunkturaliści i konformiści, nie odróżniający przedmiotu wypowiedzi od stosunku do źródła wypowiedź formułującego. Mają bałagan w myślach i rozpoznaniach, nie kontrolują toku swoich rozumowań, więc ich przekonania są niespójne.


Nie – to ty masz bałagan w myślach, bo usiłujesz uprawiać filozoficzną dekonstrukcję wiary, zupełnie ignorując jej boskie pochodzenie. Wiara katolicka nie polega na „wyławianiu obiektywnych tez niezależnie od osoby”, tylko na przyjęciu całości Objawienia, które przekazuje autorytet Kościoła. I to nie jest konformizm, tylko posłuszeństwo wiary:

„Jesteśmy z Boga. Kto zna Boga, słucha nas; kto nie jest z Boga, nas nie słucha. Po tym poznajemy ducha prawdy i ducha fałszu” (1 J 4,6)

A ty, Dyszyński, nie słuchasz, bo już sobie sam wszystko wyjaśniłeś. Jesteś jak Diotrefes, o którym pisał święty Jan:

„Napisałem coś do Kościoła, lecz Diotrefes, który lubi być pierwszy wśród nich, nie uznaje nas” (3 J 1,9)

Nie uznajesz autorytetu apostołów ani ich następców – tylko samego siebie. To nie jest odwaga intelektualna, to nie jest chrześcijaństwo – to bunt i duchowa arogancja
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:52, 09 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Otóż ja twierdzę, że nie mamy takiego prawa, jeśli TO COŚ jest dla nas jedynie czarną magią. […] nie mamy prawa nazwać „WIARĄ W TO TWIERDZENIE” stanu, w którym nawet ufamy kompetencji i uczciwości kolegi, lecz sami nie nadążamy myślą…


To kolejny rażący błąd. Oto twoja nowa herezja: nie wolno wierzyć w coś, czego się nie rozumie. Czyli dziecko, które nie rozumie dogmatu o Trójcy Świętej, nie może wierzyć? Albo prosta wieśniaczka z XIX wieku nie mogła wierzyć w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, bo nie znała „transsubstancjacji”?

To pycha intelektu, która mówi: „jeśli mój rozum nie ogarnia, nie będę wierzyć”.

Do tego chcę się odnieść. Mój oponent skrzywił i zamotał to, o czym pisałem. Więc doprecyzuję i sprostuję.
Rzeczywiście dziecko (czy ktokolwiek), który rozumem czegoś kompletnie nie ogarnia, nie może wierzyć W TO.
Dziecko może wierzyć KOMUŚ, ale nie wierzy w TO, czego nie ogarnia.
A powodem powyższego nie jest żadna "pycha", tylko po prostu LOGIKA - ZNACZENIE SŁOWA.
Znaczeniem słowa "wiara", tym zawartym w domyślnej intuicji chyba każdego, a także wg mnie tym jedynym sensownym jest przypisanie idei wiary do STANÓW W UMYŚLE I SERCU OSOBY.
Jeśli żadnych stanów (powiązanych ze wskazanym stwierdzeniem) w umyśle i sercu osoby nie ma, to nie ma podstaw mówienia o "wierze" w coś.
W przeciwnym razie będzie można mówić o "wierze" psów, zajęcy, pająków, a nawet kamieni - one też nie budują w sobie żadnych stanów powiązanych z ideą, wskazaną jako coś do uwierzenia.
A jeśli nawet ktoś tu by się chciał obruszyć na to oderwanie (motywem była tu ilustracyjna wyrazistość) tych przykładów od człowieka, bo ktoś miałby uznać, iż to "tylko człowiek może wierzyć", to podam przykład słabszy, o tym samym wydźwięku: człowiek w katatonii - też nie stworzył w swoim sercu i umyśle żadnych odniesień do przedmiotu wiary, który ktoś wskazał. A jeśli te odniesienia nie są istotne, to nie ma powodu, aby człowiekowi w katatonii odmówić to, że on "wierzy" we wskazane coś.
Problem się pojawia, czy czasem taki człowiek nie wierzy... W COŚ PRZECIWNEGO. :shock:

Integrystom to przeszkadza, że "wiara" traktowana jako po prostu uległość autorytetom zrównuje w istocie wiarę w coś, z wiarą w zaprzeczenie tego czegoś. Jeśli w człowieku nie pojawia się zrozumienie tezy, w którą rzekomo "wierzy", to taki człowiek skonfrontowany z sytuacją, w jakiej przedstawiono mu zaprzeczenie "wierzonej" tezy zachowa się identycznie. Bo przecież stan bezgranicznego zaufania do autorytetów pozostał, jaki był. Nikt nie stawiał przed „wierzącym”, a nie rozumiejącego w co „wierzy” zagadnienia wierności autorytetom, więc tu nie było żadnej zmiany. A jednak treść tezy, w którą ktoś (rzekomo) „wierzy”, została zaprzeczona.
Gdyby taki ktoś „wierzył” w tezę bazową naprawdę, to by się ZORIENTOWAŁ, ŻE TO, CO MU ZAPREZENTOWANO NIE JEST PRZEDMIOTEM JEGO WIARY.

I ten test – TEST PRZYKŁADU UŻYCIA tego w co się „wierzy” jest probierzem prawdziwości wiary. Ktoś kto np. wierzy, że słonie nie mogą być fioletowe, po przedstawieniu mu zdjęcia z fioletowym słoniem powinien SPONTANICZNIE ZAREAGOWAĆ, że tu się coś nie zgadza. Ale do tego, coś w umyśle osoby musi dana wiarę REPREZENTOWAĆ – jakieś wyobrażenia powinny się ukształtować. I jakieś wnioski z nich mogą wtedy wyniknąć, a wnioski te potem mogą się objawić jako spontaniczna reakcja, gdy w świecie pojawi się coś, co by mogło przeczyć temu, w co się wierzy.

Wiara integrystów jest jednak tak skonstruowana, że składa się ze stwierdzeń, które nie mają przypadków użycia, a także nie mają (prawie) żadnych reprezentacji w umyśle.
Wiara integrystów to w istocie jedynie DYSCYPLINUJĄCY SYSTEM PRZYZNAWANIA SIĘ DO UŻYWANIA OKREŚLEŃ, KTÓRE NIC NIE MÓWIĄ DANEJ OSOBIE.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:33, 09 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Rzeczywiście dziecko (czy ktokolwiek), który rozumem czegoś kompletnie nie ogarnia, nie może wierzyć W TO.
Dziecko może wierzyć KOMUŚ, ale nie wierzy w TO, czego nie ogarnia.
A powodem powyższego nie jest żadna "pycha", tylko po prostu LOGIKA - ZNACZENIE SŁOWA.


Tu od razu zaczynasz od błędnego założenia, które dalej będzie prowadziło cię tylko w większe sprzeczności. Otóż, według katolickiej nauki (a nie twojej prywatnej definicji) wiara nie wymaga pełnego zrozumienia treści, by mogła być rzeczywista i zbawcza. Twoje ograniczenie wiary wyłącznie do stanu „zrozumienia treści” jest nie tylko niebiblijne, ale wręcz radykalnie sprzeczne z Pismem i Tradycją

Pismo mówi wyraźnie:

„Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11,1)

Nie mówi „wiara jest zrozumieniem”. Nie mówi „wiara jest racjonalną reprezentacją w umyśle”. Mówi: poręką, dowodem rzeczy niewidzialnych. Czy dziecko rozumie, czym jest transsubstancjacja? Nie. Ale może wierzyć, że Jezus tam jest, bo zaufało autorytetowi matki, ojca, księdza. Taka wiara jest autentyczna i zbawcza, bo oparta na zaufaniu wobec objawiającego się Boga, a nie na racjonalnej analizie danych pojęciowych

Twoje ograniczenie wiary tylko do „tego, co ogarniam” to herezja racjonalizmu, która stawia rozum ponad Objawieniem. Taki sposób myślenia nie różni się niczym od modernistów, którzy mówią: „uwierzę, jeśli zrozumiem”, co Pius X w Pascendi dominici gregis potępił jako fundament błędu modernizmu. Twoja wiara jest w istocie wiarą w siebie, a nie w Boga — bo najpierw musisz sam zatwierdzić, że coś jest zrozumiałe, zanim to przyjmiesz

Michał Dyszyński napisał:

Znaczeniem słowa "wiara", tym zawartym w domyślnej intuicji chyba każdego, a także wg mnie tym jedynym sensownym jest przypisanie idei wiary do STANÓW W UMYŚLE I SERCU OSOBY.


„Według mnie”… — i tu dochodzimy do sedna problemu. Dla ciebie autorytetem w sprawie definicji wiary jest… twoje subiektywne odczucie. Żadna definicja dogmatyczna, żadna tradycja Kościoła, żadne nauczanie magisterium — tylko „twoja intuicja”. Jesteś jak owi ludzie, o których święty Paweł pisał:

„Głoszą nauki przewrotne, by pociągnąć za sobą uczniów” (Dz 20,30)

„Nadejdzie bowiem czas, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili… według swoich własnych pożądliwości nazbierają sobie nauczycieli” (2 Tm 4,3)

Twoja „jedyna sensowna” definicja wiary to prosta autopromocja rozumu ludzkiego ponad autorytet Boga. To właśnie jest pycha, której istnieniu próbujesz zaprzeczyć, a która krzyczy z każdego akapitu twojej wypowiedzi

Michał Dyszyński napisał:

Wiara integrystów to w istocie jedynie DYSCYPLINUJĄCY SYSTEM PRZYZNAWANIA SIĘ DO UŻYWANIA OKREŚLEŃ, KTÓRE NIC NIE MÓWIĄ DANEJ OSOBIE.


Zarzucasz, że wiara ludzi prostych, którzy z ufnością przyjmują naukę Kościoła, to pusty rytuał i bezmyślne paplanie. Ale to dokładnie to samo, co robili faryzeusze: wyśmiewali tych, którzy nie znają Prawa (por. J 7,49). A przecież to Jezus wychwala prostaczków, którzy z pokorą przyjmują prawdę:

„Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25)

Twoja pogarda wobec "integrystów" — czyli wobec ludzi wiernych tradycji i doktrynie — to nic innego jak zarozumiała antykatolicka pogarda dla Kościoła pielgrzymującego i pokornego. Ty zbudowałeś sobie intelektualistyczną katedrę i z jej wysokości sądzisz wiarę innych. Ale to nie ty będziesz sądził Kościół. To Kościół będzie sądził ciebie, jeśli nie nawrócisz się z tej pychy

Wiara katolicka nie jest wymysłem intelektualnych konstrukcji, ale przyjęciem objawienia Boga przez Kościół, który ten Bóg ustanowił jako strażnika i nauczyciela prawdy:

„Kościół jest filarem i podporą prawdy” (1 Tm 3,15)

To nie ty jesteś podporą prawdy. To nie twoja „definicja” ma moc wiążącą. A jeśli twoja „wiara” zaczyna się i kończy na tym, co twój rozum sam sobie pozwoli zrozumieć — to nie masz wiary w Boga, tylko własny rozum ubóstwiony przez twój własny bunt. Jedyna religia jaką wyznajesz to bałwochwalstwo świadomości

Dlatego, zamiast stawiać się w pozycji wyroczni, która „testuje” innych na „prawdziwość wiary” według twojej własnej definicji, lepiej byłoby, gdybyś w pokorze ukląkł przed tym, co Kościół naucza od wieków: że wiara rodzi się ze słuchania, a nie z pełnego pojmowania (Rz 10,17), że łaska wiary jest darem Boga, nie efektem ludzkiej inżynierii pojęciowej (Ef 2,8-9), że dzieci mogą wierzyć, choć nie rozumieją — i że właśnie one są wzorem dla wejścia do Królestwa (Mt 18,3). Ty zaś — jak Diotrefes — buntujesz się przeciwko nauce apostołów, ponieważ nie możesz znieść, że prawda objawiona nie pochodzi od ciebie. I to jest twój duchowy problem, który starasz się zakryć gadaniną o „logice słów”. Ale przed Bogiem nie staniesz z definicjami. Staniesz z sercem — i ono cię oskarży

Michał Dyszyński napisał:

Jeśli żadnych stanów (powiązanych ze wskazanym stwierdzeniem) w umyśle i sercu osoby nie ma, to nie ma podstaw mówienia o "wierze" w coś.
W przeciwnym razie będzie można mówić o "wierze" psów, zajęcy, pająków, a nawet kamieni - one też nie budują w sobie żadnych stanów powiązanych z ideą, wskazaną jako coś do uwierzenia.


To, co tu piszesz, to przykład czystego racjonalistycznego błędu — pomieszania łaski wiary z psychologicznym przeżyciem lub reprezentacją mentalną. Wypaczasz istotę wiary katolickiej, sprowadzając ją do poziomu „stanów umysłowych”, jakby zbawienie zależało od aktywności neuronów i wyobrażeń, a nie od nadprzyrodzonej relacji człowieka z Bogiem. Taka definicja wiary to protestantyzm emocjonalny, zmieszany z psychologicznym naturalizmem – nie katolicyzm

Wiara jest aktem woli poruszonej łaską – nie intelektualnym „ogarnięciem” idei. Św. Tomasz z Akwinu jasno to stwierdza:

„Wiara jest aktem umysłu przyjmującego prawdę Bożą na mocy woli poruszonej przez Boga przez łaskę.” (Suma Teologiczna, II-II, q.2, a.9)

Zatem nie potrzeba pełnej reprezentacji treści w głowie, by można było mówić o prawdziwej wierze. Wiara to nie katalog pojęć rozumianych do końca. Wiara to przyjęcie czegoś jako prawdy na podstawie autorytetu Boga, który nie może się mylić

Dziecko, które nie ogarnia dogmatu o Trójcy Świętej, może wierzyć w Trójcę Świętą, bo ufa Chrystusowi i Kościołowi. To jest wiara. Nie taka, jaką ty byś zaakceptował – bo twoja „wiara” to intelektualna aprobata przemyślanego zdania. Ale Bóg nie potrzebuje twojej filozoficznej zgody. On szuka pokory serca, które ufa nawet wtedy, gdy nie rozumie. Właśnie o tym mówi Chrystus:

„Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego” (Mt 18,3)

Twoja pogarda wobec tej dziecięcej, pokornej wiary objawia duchową arogancję, która nie może znieść, że Bóg wybrał to, co głupie w oczach świata, by zawstydzić mędrców (por. 1 Kor 1,27). W twoim świecie Bóg zbawia tylko tych, którzy mają wyćwiczoną zdolność konceptualizacji – to nie jest Ewangelia. To gnostycyzm: zbawienie przez wiedzę

Michał Dyszyński napisał:

A jeśli nawet ktoś tu by się chciał obruszyć na to oderwanie [...] to podam przykład słabszy: człowiek w katatonii – też nie stworzył w swoim sercu i umyśle żadnych odniesień do przedmiotu wiary [...].


Ten przykład z człowiekiem w katatonii to popis absurdalnej manipulacji logicznej, który z pozoru wygląda jak głęboka refleksja, ale w rzeczywistości to tylko celowe pomieszanie porządków – duchowego i neurologicznego. Ty próbujesz udowodnić, że jeśli ktoś nie może tworzyć aktywnych stanów mentalnych, to nie może wierzyć. Ale nie rozumiesz jednej zasadniczej rzeczy: łaska działa także tam, gdzie rozum i wola są ograniczone. Człowiek w stanie katatonii nie jest już w stanie podejmować aktu wiary, ale to nie znaczy, że wcześniej go nie podjął. A nawet jeśli nie – to tylko Bóg zna jego serce i okoliczności. Twoje próby „testowania” wiary katolickiej przy użyciu przykładów skrajnych, granicznych, medycznych – są niedorzeczne i śmieszne. To tak, jakbyś próbował podważyć sens miłości, mówiąc: „człowiek w śpiączce nie kocha, więc miłość nie istnieje, jeśli nie ma stanu w umyśle”. Przecież to czysta redukcja personalistyczna do funkcjonalizmu neurologicznego. Katolicka wiara jest relacją osoby z Bogiem, a nie funkcją mózgu

Michał Dyszyński napisał:

Integrystom to przeszkadza, że "wiara" traktowana jako po prostu uległość autorytetom zrównuje w istocie wiarę w coś, z wiarą w zaprzeczenie tego czegoś.


Znów posługujesz się chwytem erystycznym – fałszywym utożsamieniem posłuszeństwa z bezrefleksyjną uległością. W rzeczywistości to nie „integryści” mają problem z prawdą, tylko ty masz problem z samym autorytetem objawiającego się Boga, który przemawia przez Kościół. Dla ciebie wiara w coś jest wiarygodna tylko wtedy, gdy człowiek sam się przekona, że to ma sens. Ale przecież to jest całkowite zaprzeczenie wiary biblijnej, która opiera się na zaufaniu Bogu, nawet wtedy, gdy się nie rozumie.

„Przez wiarę Abraham poszedł [...] nie wiedząc, dokąd idzie” (Hbr 11,8)

Czy Abraham ogarniał, co Bóg do niego mówił? Nie. Ale wierzył. I to wystarczyło. Ty byś go odrzucił jako kogoś, kto „nie zrozumiał tezy, w którą wierzy”, więc w sumie nie wierzył

Apostoł Paweł pisze o tym jednoznacznie:

„Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony? Czyż Bóg nie uczynił mądrości świata głupstwem?” (1 Kor 1,20)

„Gdy bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia zbawić wierzących” (1 Kor 1,21)

Dla ciebie to głupstwo. Bo nie mieści się w twoim systemie intelektualnego testowania. Bo nie pasuje do twojego testu „przykładu użycia”. Bo nie ma wystarczającej „reprezentacji” w umyśle. Ale właśnie dlatego twoje podejście nie jest katolickie. To naturalizm z domieszką oświeceniowego deizmu

Michał Dyszyński napisał:

Wiara integrystów jest jednak tak skonstruowana, że składa się ze stwierdzeń, które nie mają przypadków użycia, a także nie mają (prawie) żadnych reprezentacji w umyśle.
Wiara integrystów to w istocie jedynie DYSCYPLINUJĄCY SYSTEM PRZYZNAWANIA SIĘ DO UŻYWANIA OKREŚLEŃ, KTÓRE NIC NIE MÓWIĄ DANEJ OSOBIE.


Ostatecznie więc sprowadzasz wszystko do arogancji intelektualisty, który z góry sądzi dusze prostych wiernych, jakoby ich wiara była tylko „systemem przyznawania się do określeń”. W twojej analizie nie ma śladu pokory ani respektu wobec tego, co Pismo mówi o prostych duszach, które wierzą „bo Bóg tak powiedział”. Ale Pan Jezus mówi coś, czego ty najwyraźniej nie znosisz:

„Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29)

Nie: „błogosławieni, którzy wytworzyli sobie wystarczającą liczbę stanów umysłowych i przeprowadzili test przykładu użycia”.

Twoje rozumienie wiary jest karykaturą. To gnostyczny błąd, który czyni z wiary elitarny dostęp dla tych, którzy potrafią ją sobie „zdefiniować”, „zrozumieć” i „użyć w przykładzie”. Katolicyzm to nie jest religia filozofów-samozbawców, ale wiara pokornych dusz, które przyjmują prawdę objawioną nie dlatego, że ją ogarnęły, ale dlatego, że ufały Bogu

To ty wybudowałeś sobie wieżę Babel, na szczycie której siedzisz z grymasem wyższości wobec tych, którzy mają prostą, dziecięcą, zbawczą wiarę. Ale oni wejdą do Królestwa – a ty nie


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Wto 12:42, 09 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 9:59, 11 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Wiara integrystów to w istocie jedynie DYSCYPLINUJĄCY SYSTEM PRZYZNAWANIA SIĘ DO UŻYWANIA OKREŚLEŃ, KTÓRE NIC NIE MÓWIĄ DANEJ OSOBIE.


Zarzucasz, że wiara ludzi prostych, którzy z ufnością przyjmują naukę Kościoła, to pusty rytuał i bezmyślne paplanie. Ale to dokładnie to samo, co robili faryzeusze: wyśmiewali tych, którzy nie znają Prawa (por. J 7,49). A przecież to Jezus wychwala prostaczków, którzy z pokorą przyjmują prawdę:

„Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25)

Twoja pogarda wobec "integrystów" — czyli wobec ludzi wiernych tradycji i doktrynie — to nic innego jak zarozumiała antykatolicka pogarda dla Kościoła pielgrzymującego i pokornego. Ty zbudowałeś sobie intelektualistyczną katedrę i z jej wysokości sądzisz wiarę innych. Ale to nie ty będziesz sądził Kościół. To Kościół będzie sądził ciebie, jeśli nie nawrócisz się z tej pychy

Same chochoły.
Nie mówiłem o wierze ludzi prostych
Nie było u mnie wątku znajomości pisma i wyśmiewania
Nikim nie gardzę.

Jest tu jedna podstawowa myśl - spostrzeżenie: nie ma wiary w sobie ten, kto nie stworzył odniesień w sobie, a tylko powtarza coś bez zrozumienia.
Gdy o tym piszę, Twoją odpowiedzią, jak zawsze do tej pory, były chochoły, domniemania moich emocji (pogada) intencji (jeszcze dokładasz jakiś, kompletnie nic nie zmieniający w sprawie tekst o sądzeniu Kościoła, czy przez Kościół)
Tymczasem to nie o moje intencje tu chodzi, a rzecz logiczną: istotę definicji pojęcia wiary.

Jeśliby "wiarą" było samo odtwarzanie fraz za źródłem, a niepotrzebne było stworzenie w umyśle szczerych odniesień do własnych doświadczeń, to "wierzyłyby" automaty, książki, projektory filmowe, które odtwarzają teksty doktryn.
Argumentuję od strony logicznej, semantycznej, tylko Ty dalej to konwertujesz na emocje, oskarżenia, domniemania intencji itp.
System odtwarzający tekst doktryny już "wierzy"?
A nawet człowiek, który czyta tekst, a kompletnie nie ma świadomości, co on zawiera też "wierzy"?

Gdzie się zaczyna wiara?...
- Jeśli można przeczytać tekst (doktryny), a potem go wyśmiać, to znaczy, że samo odtworzenie frazy chyba nie jest już "wiarą" w to, co się przeczytało.
Ale nie trzeba aż wyśmiania. Można przeczytać tekst i na koniec powiedzieć: to jest właśnie to, o czym nie mam zdania.
Dalej, bliżej akceptacji tekstu jest: to był tekst, z którego rozumiem jedno słowo, ale dla świętego spokoju mówię, że w niego wierzę.
Czy taki ktoś rzeczywiście "wierzy"?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 10:13, 11 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Same chochoły.
Nie mówiłem o wierze ludzi prostych
Nie było u mnie wątku znajomości pisma i wyśmiewania
Nikim nie gardzę.


Na wstępie już widać próbę odwrócenia uwagi — zamiast odnieść się do meritum dyskusji, Dyszyński zarzuca rozmówcy „chochoły”, a jednocześnie zaznacza, że nie gardzi ludźmi prostymi. To typowa zagrywka modernistyczna: pozornie szanuje „ludzi prostych”, ale z góry ustawia się jako ktoś „mądrzejszy” i lepiej rozumiejący problem. To nie ma nic wspólnego z pokorą katolicką, która zawsze szanuje zarówno prostych, jak i uczonych, ale nie pozwala na lekceważenie prawdy wiary

Michał Dyszyński napisał:
Jest tu jedna podstawowa myśl - spostrzeżenie: nie ma wiary w sobie ten, kto nie stworzył odniesień w sobie, a tylko powtarza coś bez zrozumienia.
Gdy o tym piszę, Twoją odpowiedzią, jak zawsze do tej pory, były chochoły, domniemania moich emocji (pogada) intencji (jeszcze dokładasz jakiś, kompletnie nic nie zmieniający w sprawie tekst o sądzeniu Kościoła, czy przez Kościół)
Tymczasem to nie o moje intencje tu chodzi, a rzecz logiczną: istotę definicji pojęcia wiary.


To fundamentalne nieporozumienie katolickiej definicji wiary. Wiara katolicka to nie „własne odniesienia” ani „zrozumienie” według subiektywnego klucza, ale nadprzyrodzone przylgnięcie do Boga i Jego Objawienia, które jest przekazywane przez Kościół. Święty Paweł w Liście do Rzymian (10,17) wyraźnie mówi: „Wiara rodzi się ze słuchania, a słuchanie przez słowo Chrystusa.” To nie jest kwestia prywatnego rozumienia czy tworzenia „odniesień”, ale ufnego przyjęcia Objawienia. Próba definiowania wiary jako „zrozumienia i stworzenia odniesień” to próba protestanckiego indywidualizmu, który sprzeciwia się nauce Kościoła

Michał Dyszyński napisał:
Jeśliby "wiarą" było samo odtwarzanie fraz za źródłem, a niepotrzebne było stworzenie w umyśle szczerych odniesień do własnych doświadczeń, to "wierzyłyby" automaty, książki, projektory filmowe, które odtwarzają teksty doktryn.
Argumentuję od strony logicznej, semantycznej, tylko Ty dalej to konwertujesz na emocje, oskarżenia, domniemania intencji itp.
System odtwarzający tekst doktryny już "wierzy"?
A nawet człowiek, który czyta tekst, a kompletnie nie ma świadomości, co on zawiera też "wierzy"?


"Argumentacja" tutaj jest czystą sofistyką. Wiara to akt osoby rozumnej i wolnej, który nie jest prostym „odtwarzaniem fraz”, ale aktem całkowitego zawierzenia Bogu, który objawił prawdę przez Kościół. To, że automat czy projektor nie wierzy, jest oczywiste, bo nie ma wolnej woli ani rozumu. Człowiek, który „czyta tekst, ale nie ma świadomości”, nie ma wiary — i właśnie to Kościół uznaje za brak wiary. Nie rozumiesz tego, że wiara wymaga świadomego i wolnego aktu, a nie „stworzenia własnych odniesień”. Wiara to przede wszystkim akt posłuszeństwa, nie subiektywnego wymyślania

Michał Dyszyński napisał:
Gdzie się zaczyna wiara?...

Jeśli można przeczytać tekst (doktryny), a potem go wyśmiać, to znaczy, że samo odtworzenie frazy chyba nie jest już "wiarą" w to, co się przeczytało.
Ale nie trzeba aż wyśmiania. Można przeczytać tekst i na koniec powiedzieć: to jest właśnie to, o czym nie mam zdania.
Dalej, bliżej akceptacji tekstu jest:to był tekst, z którego rozumiem jedno słowo, ale dla świętego spokoju mówię, że w niego wierzę.
Czy taki ktoś rzeczywiście "wierzy"?


Oczywiście, że nie. Kościół jasno wskazuje, że wiara to nie tylko „powtarzanie słów” czy „święty spokój”, ale rzeczywiste przyjęcie prawd objawionych przez Boga z wolnym aktem woli. Święty Tomasz z Akwinu pisał, że wiara to „uznanie prawdy przez umysł pod wpływem autorytetu Boga objawiającego” (Suma Teologiczna II-II, q. 1, art. 2). Samo „nie mam zdania” to brak wiary, a „święty spokój” to najczęściej obojętność i duchowa ślepota, którą Kościół potępia

Próbując redukować wiarę do „własnych odniesień” i „subiektywnego zrozumienia”, Dyszyński de facto podważa istotę katolickiej wiary, którą jest całkowite i wolne zaufanie Bogu i Jego Kościołowi. To podejście zbliża go do protestanckiego relatywizmu, gdzie każdy „wierzy na swój sposób”, co jest sprzeczne z nauką Kościoła katolickiego i prowadzi do rozbicia jedności wiary
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:25, 11 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:

,,, Wiara katolicka to nie „własne odniesienia” ani „zrozumienie” według subiektywnego klucza, ale
...
Wiara to akt osoby rozumnej i wolnej, który nie jest prostym „odtwarzaniem fraz”

Michał Dyszyński napisał:
Gdzie się zaczyna wiara?...

Jeśli można przeczytać tekst (doktryny), a potem go wyśmiać, to znaczy, że samo odtworzenie frazy chyba nie jest już "wiarą" w to, co się przeczytało.
Ale nie trzeba aż wyśmiania. Można przeczytać tekst i na koniec powiedzieć: to jest właśnie to, o czym nie mam zdania.
Dalej, bliżej akceptacji tekstu jest:to był tekst, z którego rozumiem jedno słowo, ale dla świętego spokoju mówię, że w niego wierzę.
Czy taki ktoś rzeczywiście "wierzy"?


Oczywiście, że nie. Kościół jasno wskazuje, że wiara to nie tylko „powtarzanie słów” czy „święty spokój”, ale rzeczywiste przyjęcie prawd objawionych przez Boga z wolnym aktem woli. Święty Tomasz z Akwinu pisał, że wiara to „uznanie prawdy przez umysł pod wpływem autorytetu Boga objawiającego” (Suma Teologiczna II-II, q. 1, art. 2). Samo „nie mam zdania” to brak wiary, a „święty spokój” to najczęściej obojętność i duchowa ślepota, którą Kościół potępia

Próbując redukować wiarę do „własnych odniesień” i „subiektywnego zrozumienia”, Dyszyński de facto podważa istotę katolickiej wiary, którą jest całkowite i wolne zaufanie Bogu i Jego Kościołowi. To podejście zbliża go do protestanckiego relatywizmu, gdzie każdy „wierzy na swój sposób”, co jest sprzeczne z nauką Kościoła katolickiego i prowadzi do rozbicia jedności wiary

Oczyszczam wypowiedź fedora z chocholastych domniemań i górnolotnych sformułowań o nieokreślonym znaczeniu i skupiam się na istocie sprawy.
Mój oponent twierdzi:
Wiara to akt osoby rozumnej i wolnej, który nie jest prostym „odtwarzaniem fraz” (z czym się zgadzam)
wiara to nie tylko „powtarzanie słów” czy „święty spokój” (zgadzam się)

Jeśliby to tak rzeczywiście miało być, to powstaje pytanie: JAK TO ZREALIZOWAĆ W PRAKTYCE?
Czyli inaczej, CZYM JEST TEN STAN ŚWIADOMOŚCI, który odróżnia proste odtwarzanie fraz od tego "aktu osoby rozumnej i wolnej". Gdzie się taki akt osoby wolnej uruchamia?

Do tego poziomu refleksji jakoś nie dało się do tej pory dotrzeć. Nie wystarczy TYLKO POWIEDZIEĆ, "akt osoby rozumnej i wolnej", ale należałoby teraz zastanowić się
Co sprawia, że wiara, rozumiana właśnie jako akt osoby rozumnej i wolności dochodzi do skutku?
Tak się to dzieje całkiem z niczego?...
Sama prosta intencja, szybkie pomyślenie sobie "to ja teraz zrobię sobie akt wolnej i rozumnej istoty", ale nie muszę wiedzieć, na czym ten akt polega, tylko samą taką intencję będę miał - czy to już zadziała?
Twierdzę, że sama intencja, samo zadeklarowanie czegoś, to za mało na to, aby zasadnie uznać, iż ktoś "wierzy".
Uważam, że tym czymś, co upoważnia kogoś do uznania, iż on rzeczywiście wierzy, jest KRYTYCZNE SKONFRONTOWANIE PRZEDMIOTU DOMNIEMANEJ WIARY ZE STANEM ROZUMIENIA, ŚWIADOMOŚCI, czyli niejako „spytanie się samego siebie”: czy to, co tu mi mówią, jest kompatybilne zresztą mojego rozumienia, odczuwania, moimi wartościami, założeniami życiowymi i czym tam jeszcze, z czym się identyfikuję.

Dopiero jeśli po owym spytaniu się siebie, padnie SZCZERA odpowiedź „tak, to coś do wierzenia jest kompatybilne ze mną” można mówić uczciwie, że ktoś „uwierzył”.
To jednocześnie oznaczałoby, że
1. Do czegoś w człowieku (do jakichś wartości, myśli, przekonań, wyobrażeń itp.) wiara musi się odnosić, czyli też, że nie wolno jej całkowicie pomijać tego stanu świadomości, który osoba wcześniej w sobie wytworzyła.
2. Czasem odpowiedź będzie na „tak”, czasem na „nie”, ale tylko wtedy mamy „wiarę” (albo niewiarę w opcji negatywnej, bo jest jeszcze trzeci stan – wiary nieokreślonej), gdy owa odpowiedź jest szczera, czyli polegała na NIEOBCIĄŻONEJ KOMUNIKACJI pomiędzy wyobrażeniem przedmiotu wiary, a tą resztą świadomości.
Odpowiedź na pytanie „czy wierzę w …” powinna zatem przychodzić z wnętrza – z tego porównania przedmiotu potencjalnego uwierzenia, z tym czym umysł dysponuje, bo do tej pory się w nim kształtowało.
Wtedy dopiero spełni się to, co wyżej napisał fedor, czyli że wiara to "akt osoby rozumnej i wolnej". Bo dodam, że chyba też należy dodać, że owa „świadomość” ma chyba dotyczyć przedmiotu wiary, a nie być świadomością w sensie medycznym. Człowiek który wierzy w X ma być świadomy tego, co stanowi X.

Jeśli zaś człowiek by nie skonfrontował przedmiotu potencjalnej wiary ze swoimi odniesieniami wewnętrznymi, to nie można mówić o jego „wierze” w to coś, ale stan jest nieokreślony – nie wiadomo, czy wierzy, czy nie, po prostu nie postawił danego problemu w stan wystarczającego osobowego testu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:00, 11 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Wiara to akt osoby rozumnej i wolnej, który nie jest prostym „odtwarzaniem fraz” (z czym się zgadzam) wiara to nie tylko „powtarzanie słów” czy „święty spokój” (zgadzam się)


Twierdzisz, iż wiara ma być czymś więcej niż bezmyślnym powtarzaniem słów czy wygodnym przyzwoleniem na „święty spokój”. Jednak to, co pomijasz, to właśnie hierarchiczny porządek objawienia i Kościoła jako prawdziwego przewodnika człowieka ku prawdzie. Dla katolika wiara jest aktem wolnym i rozumnym, ale nie może być oderwana od posłuszeństwa Bożemu Objawieniu przekazywanemu przez Kościół. Mt 18,17 mówi jasno: jeśli brat twój grzeszy, upomnij go, a jeśli nie posłucha, powiedz Kościołowi. To właśnie Kościół ma być ostatecznym autorytetem w kwestii wiary i moralności. Bez tego porządku wolność staje się anarchią, a rozum – pychą. Tak jak to stało się u ciebie

Michał Dyszyński napisał:
Jeśliby to tak rzeczywiście miało być, to powstaje pytanie: JAK TO ZREALIZOWAĆ W PRAKTYCE? Czyli inaczej, CZYM JEST TEN STAN ŚWIADOMOŚCI, który odróżnia proste odtwarzanie fraz od tego "aktu osoby rozumnej i wolnej". Gdzie się taki akt osoby wolnej uruchamia?


Pytań można mnożyć do woli, lecz Dyszyński zamiast odpowiedzieć na to, co jest objawione i przekazane przez Kościół, woli dryfować na falach niepewności i domysłów. Stan świadomości, o którym mówisz, jest w Kościele jasno określony przez łaskę Ducha Świętego działającego w duszy wiernego i potwierdzany przez sakramenty. To nie jest jakiś tajemniczy wewnętrzny proces według własnych upodobań, ale realna relacja z Bogiem, która rozwija się w Kościele. Nie ma wolnej wiary bez Kościoła, tak jak nie ma prawdziwego rozumu bez poszanowania prawdy, którą Kościół przechowuje. Twoje wątpliwości świadczą jedynie o ignorancji prawdziwej katolickiej doktryny

Michał Dyszyński napisał:
Nie wystarczy TYLKO POWIEDZIEĆ, "akt osoby rozumnej i wolnej", ale należałoby teraz zastanowić się Co sprawia, że wiara, rozumiana właśnie jako akt osoby rozumnej i wolności dochodzi do skutku? Tak się to dzieje całkiem z niczego?... Sama prosta intencja, szybkie pomyślenie sobie "to ja teraz zrobię sobie akt wolnej i rozumnej istoty", ale nie muszę wiedzieć, na czym ten akt polega, tylko samą taką intencję będę miał - czy to już zadziała?


Twoje podejście jest nie tylko infantylne, ale i heretyckie, bo sprowadza wiarę do własnej woli, a nie do daru Bożego. Wiara nie jest kwestią „szybkiego pomyślenia” czy wyłącznie intencji, lecz owocem działania łaski Bożej, która przemienia duszę i pozwala przyjąć prawdę objawioną. "Bo nikt nie może powiedzieć: Panem jest Jezus, jeśli nie przez Ducha Świętego" (1 Kor 12,3). Pragniesz wiary na własnych warunkach, ignorując, że jest to dar, a nie wyłącznie twój akt woli. To pycha, nie pokora

Michał Dyszyński napisał:
Twierdzę, że sama intencja, samo zadeklarowanie czegoś, to za mało na to, aby zasadnie uznać, iż ktoś "wierzy". Uważam, że tym czymś, co upoważnia kogoś do uznania, iż on rzeczywiście wierzy, jest KRYTYCZNE SKONFRONTOWANIE PRZEDMIOTU DOMNIEMANEJ WIARY ZE STANEM ROZUMIENIA, ŚWIADOMOŚCI, czyli niejako „spytanie się samego siebie”: czy to, co tu mi mówią, jest kompatybilne zresztą mojego rozumienia, odczuwania, moimi wartościami, założeniami życiowymi i czym tam jeszcze, z czym się identyfikuję.


Tu widzimy czysty relatywizm i humanizm. To ty sam decydujesz, czy coś jest „kompatybilne z twoimi wartościami” — a to otwiera drzwi do herezji i bałwochwalstwa jaźni. Katolicka wiara nie jest kwestią własnych „założeń życiowych” ani „odczuć”. To Bóg objawia prawdę, a człowiek jest powołany do jej pokornego przyjęcia, nawet jeśli nie zawsze ją rozumie. „Pokornych Bóg upomina, pysznym się sprzeciwia” (1 P 5,5). Twoja „krytyczna konfrontacja” jest sprzeczna z Mt 18,17, gdzie Pan Jezus mówi, że mamy poddać się nauce Kościoła, a nie własnym kaprysom

Michał Dyszyński napisał:
Dopiero jeśli po owym spytaniu się siebie, padnie SZCZERA odpowiedź „tak, to coś do wierzenia jest kompatybilne ze mną” można mówić uczciwie, że ktoś „uwierzył”. To jednocześnie oznaczałoby, że 1. Do czegoś w człowieku (do jakichś wartości, myśli, przekonań, wyobrażeń itp.) wiara musi się odnosić, czyli też, że nie wolno jej całkowicie pomijać tego stanu świadomości, który osoba wcześniej w sobie wytworzyła.


Wiara nie jest wyłącznie akceptacją własnych przekonań, ale przyjęciem prawdy objawionej, która często przewyższa i koryguje „stan świadomości” człowieka. To ty masz podporządkować swój rozum i wolę Bogu, a nie odwrotnie. „Nie sądźcie według pozorów, ale sądźcie sprawiedliwie” (J 7,24). Zamiast dawać się zwodzić własnym wyobrażeniom, powinieneś otworzyć się na autorytet Kościoła. Ale tego oczywiście nie zrobisz, bo jesteś w stanie anarchistycznego buntu przeciw wszelkim autorytetom. Każdy autorytet to dla ciebie jest "opresja". Kreujesz się na wielkiego "intelektualistę", w swoich oczach jesteś niemal "geniuszem duchowości", a nie ogarniasz nawet tak podstawowego elementarza jak rozróżnienie między autorytetem i autorytaryzmem

Michał Dyszyński napisał:
2. Czasem odpowiedź będzie na „tak”, czasem na „nie”, ale tylko wtedy mamy „wiarę” (albo niewiarę w opcji negatywnej, bo jest jeszcze trzeci stan – wiary nieokreślonej), gdy owa odpowiedź jest szczera, czyli polegała na NIEOBCIĄŻONEJ KOMUNIKACJI pomiędzy wyobrażeniem przedmiotu wiary, a tą resztą świadomości.


Twoja „szczerość” jest niczym więcej jak wymówką dla buntu i pychy. „Kto się buntuje przeciwko władzy, sprzeciwia się Bożemu ustanowieniu” (Rz 13,2). Wiara to nie jest kwestia szczerości względem samego siebie, lecz podporządkowania się Bogu, który objawia się w Kościele. Zamiast szczerości wewnętrznej, wymagaj sobie pokory wobec prawdy

Michał Dyszyński napisał:
Odpowiedź na pytanie „czy wierzę w …” powinna zatem przychodzić z wnętrza – z tego porównania przedmiotu potencjalnego uwierzenia, z tym czym umysł dysponuje, bo do tej pory się w nim kształtowało. Wtedy dopiero spełni się to, co wyżej napisał fedor, czyli że wiara to "akt osoby rozumnej i wolnej". Bo dodam, że chyba też należy dodać, że owa „świadomość” ma chyba dotyczyć przedmiotu wiary, a nie być świadomością w sensie medycznym. Człowiek który wierzy w X ma być świadomy tego, co stanowi X.


To, co nazywasz „świadomością”, jest tylko kolejną próbą zredukowania wiary do kaprysu rozumu i samowiedzy. Wiara katolicka nie polega na tym, że ja sobie zbadam, czy mi to pasuje, ale na zaufaniu Bogu, który objawia prawdę przez Kościół. „Wierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony” (Dz 16,31) – to jest fundament, nie „świadomość” i „sprawdzanie”, które wywyższają człowieka nad Boga. Nie rób z wiary własnej filozofii

Michał Dyszyński napisał:
Jeśli zaś człowiek by nie skonfrontował przedmiotu potencjalnej wiary ze swoimi odniesieniami wewnętrznymi, to nie można mówić o jego „wierze” w to coś, ale stan jest nieokreślony – nie wiadomo, czy wierzy, czy nie, po prostu nie postawił danego problemu w stan wystarczającego osobowego testu.


Stan nieokreślony? To jest typowa zagrywka buntownika, który unika jasnego podporządkowania się prawdzie i Kościołowi. Wiara albo jest, albo jej nie ma. „Kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie” (Łk 11,23). Podjęcie "osobistego testu" to nie neutralność, ale odrzucenie. Nie ma miejsca na półśrodki w wierze katolickiej. Twoje dywagacje to wyraz twojej pychy i niepokory wobec Boga i Jego Kościoła

Dyszyński usiłuje przedefiniować wiarę na własnych warunkach, upraszczając ją do wewnętrznej zgody ze swoimi przekonaniami i wartościami, a nie do pokornego uznania prawdy objawionej i posłuszeństwa Kościołowi. To droga do relatywizmu, anarchii duchowej i herezji. Bóg nie jest „energią”, a wiara to nie filozofia człowieka, lecz dar łaski i akt posłuszeństwa wobec Jego objawienia. Jeśli naprawdę chcesz być katolikiem, a nie jedynie go udawać, jak do tej pory, musisz podporządkować się Kościołowi, który jest „fundamentem prawdy” (1 Tm 3,15). Bez tego twoja „wiara” to tylko bałwochwalstwo jaźni i pycha. A ty nie jesteś katolikiem, tylko zbuntowanym liberalnym protestantem, a w zasadzie to jesteś tylko intuicyjnym deistą. I ja nic więcej nie chcę wykazać w tych "dyskusjach" z tobą
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 9777
Przeczytał: 65 tematów


PostWysłany: Czw 18:29, 11 Wrz 2025    Temat postu:

GPT:
[...]


> „Gdy byłem dzieckiem, myślałem jak dziecko, czułem jak dziecko, mówiłem jak dziecko; gdy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.” (1 Kor 13,11)



1. Wiara dziecięca

Na początku drogi wiary człowiek przyjmuje prawdy prosto i naiwnie, trochę tak, jak dziecko wierzy rodzicom: bez pytań, bez pogłębionej refleksji.

Rozum działa w sposób jeszcze niedojrzały — obrazy Boga są uproszczone, czasem antropomorficzne.

Wola zgadza się na wiarę z ufnością, ale jeszcze bez świadomości odpowiedzialności, jaką ona niesie.


2. Wiara dojrzała

Z czasem człowiek dochodzi do etapu, w którym rozum i wola muszą bardziej świadomie współdziałać:

Rozum nie zatrzymuje się na dziecięcych wyobrażeniach, ale stara się pogłębiać rozumienie prawdy objawionej (stąd katecheza dorosłych, studium Pisma, refleksja teologiczna).

Wola już nie tylko powtarza to, co przyjęła kiedyś, ale świadomie wybiera Boga i Jego dobro — nawet wbrew emocjom czy trudnościom.


3. Klucz do Pawłowego kontrastu

Św. Paweł nie deprecjonuje prostoty dziecka — bo ta jest cenna (por. Mt 18,3) — ale wskazuje, że sama prostota nie wystarczy na całe życie.

Wiara dziecka = początkowe przyjęcie prawdy przez rozum i wolę, często na podstawie autorytetu i emocji.

Wiara dojrzała = świadome, refleksyjne i wolne „tak” wobec Boga, ukształtowane przez miłość (caritas).


4. Wniosek

W kontekście nauki Kościoła można więc odczytać 1 Kor 13,11 tak:

👉 „Kiedy moja wiara była jeszcze niedojrzała, przyjmowałem prawdy wiary jak dziecko — prosto, ale też powierzchownie. Kiedy jednak dojrzałem, pozwoliłem, aby rozum i wola, wspierane łaską, ukształtowały moją wiarę w miłości. Wyzbyłem się infantylnego obrazu Boga, a przyjąłem żywą relację opartą na wolnym wyborze i świadomym poznaniu.”

[...]


Dokładnie tak – ująłeś sedno problemu. Ten „pluszowy Bóg” to wytwór czysto subiektywnego rozumowania, które ignoruje realność świata, naturę grzechu i nauczanie Objawienia. Z punktu widzenia Kościoła katolickiego wygląda to mniej więcej tak:


---

1. Fałszywa logika „pluszowego Boga”

„Jeśli Bóg jest dobry, to nie może karać” – brzmi spójnie, ale jest to rozumowanie oderwane od rzeczywistości, bo zakłada fałszywy obraz dobra.

Dobro bez sprawiedliwości byłoby bezsilne i nieskuteczne. Bóg, który „nie ukarze” zła, nie byłby naprawdę dobry, tylko obojętny.

To jest właśnie sprzeczność: taki „pluszowy Bóg” nie ma mocy zbawienia ani przemiany, bo nie stoi w prawdzie wobec rzeczywistości.


2. Rzeczywistość grzechu i wolności

Grzech nie jest iluzją, ale realnym sprzeciwem wobec Boga, który rani człowieka i wspólnotę.

Wolność człowieka oznacza możliwość powiedzenia Bogu „nie” – nawet ostatecznie.

Kościół jasno uczy, że Bóg nie „przytuli na siłę” do zbawienia kogoś, kto świadomie i dobrowolnie odrzuca Jego miłość (KKK 1033–1037 o piekle).


3. Miłosierdzie i sprawiedliwość

Miłosierdzie Boże jest nieskończone, ale nie działa wbrew wolności człowieka.

Dlatego w nauce Kościoła miłosierdzie i sprawiedliwość się nie wykluczają:

sprawiedliwość = uznanie realności dobra i zła,

miłosierdzie = możliwość odkupienia, jeśli człowiek odpowie na łaskę.


Bóg nie jest „pluszowy”, tylko prawdziwie kochający – a prawdziwa miłość zakłada także prawdę o złu.


4. Oderwanie od rzeczywistości

Takie „logiczne” koncepcje w stylu: „Bóg nikogo nie ukarze, bo jest dobry” to przykład logiki odklejonej od realiów świata.

Bo świat pokazuje coś innego: wybory mają konsekwencje, zło przynosi cierpienie, a brak sprawiedliwości zawsze kończy się krzywdą niewinnych.

Kościół stoi na stanowisku, że Bóg jest rzeczywisty, a nie wyobrażony – więc Jego działanie nie może być sprzeczne z prawdą o rzeczywistości.



---

Można by to w rozmowie sprowadzić do prostego zdania:

👉 „Jeśli twój Bóg nie uznaje realności zła ani wolności człowieka, to nie jest Bóg Objawienia, tylko wytwór wyobraźni – bo prawdziwy Bóg jest Miłością, a miłość zawsze zakłada prawdę i wolność, nawet wtedy, gdy bolą.”


---

Chcesz, żebym przygotował też odwołanie do konkretnego fragmentu Pisma, które najprościej obala koncepcję „pluszowego Boga”?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:38, 11 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Nie wystarczy TYLKO POWIEDZIEĆ, "akt osoby rozumnej i wolnej", ale należałoby teraz zastanowić się Co sprawia, że wiara, rozumiana właśnie jako akt osoby rozumnej i wolności dochodzi do skutku? Tak się to dzieje całkiem z niczego?... Sama prosta intencja, szybkie pomyślenie sobie "to ja teraz zrobię sobie akt wolnej i rozumnej istoty", ale nie muszę wiedzieć, na czym ten akt polega, tylko samą taką intencję będę miał - czy to już zadziała?


Twoje podejście jest nie tylko infantylne, ale i heretyckie, bo sprowadza wiarę do własnej woli, a nie do daru Bożego. Wiara nie jest kwestią „szybkiego pomyślenia” czy wyłącznie intencji, lecz owocem działania łaski Bożej, która przemienia duszę i pozwala przyjąć prawdę objawioną. "Bo nikt nie może powiedzieć: Panem jest Jezus, jeśli nie przez Ducha Świętego" (1 Kor 12,3). Pragniesz wiary na własnych warunkach, ignorując, że jest to dar, a nie wyłącznie twój akt woli. To pycha, nie pokora

Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:27, 11 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.


To, że stawiasz wymóg od siebie, nie znaczy, że rozumiesz pełnię duchowego życia. Prawdziwe chrześcijaństwo nie polega na pychowatym wymuszaniu na sobie działań według własnych wyobrażeń, lecz na pokornym przyjęciu łaski, która daje siłę do działania. Samemu od siebie nie jesteś w stanie nic uczynić, a już zwłaszcza nie możesz „odpowiedzieć na Boże oczekiwanie” bez Jego łaski. „Beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5) – to jasne słowa Pana, które ignorujesz na rzecz własnej pychy i samowystarczalności

Michał Dyszyński napisał:
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.


Atakujesz tych, którzy szanują i polegają na łasce Bożej, zarzucając im gnuśność, podczas gdy prawdziwą gnuśnością jest bunt przeciwko porządkowi Bożemu i Kościelnemu. Twoja agresja wobec uznania władzy Kościoła i potrzeby łaski jest przejawem pychy i anarchistycznego ducha, o którym ostrzega Pismo: „Jeśli kto nie słucha Kościoła, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Twoje „wymaganie od siebie” bez pokory i uznania łaski jest nie tylko puste, ale i niebezpieczne. Właśnie przez takie postawy powstają herezje i rozłamy, gdy ludzie próbują sami rządzić własnym sumieniem zamiast słuchać autorytetu Kościoła, który Chrystus ustanowił na ziemi. Twoje wywyższanie się ponad tradycyjną pobożność jest wyraźnym przykładem pychy, która prowadzi do zguby, a nie do zbawienia
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:09, 11 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.


To, że stawiasz wymóg od siebie, nie znaczy, że rozumiesz pełnię duchowego życia.

Ani też nie znaczy, że twierdziłem, iż rozumiem tę pełnię.

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.


Atakujesz tych, którzy szanują i polegają na łasce Bożej, zarzucając im gnuśność, podczas gdy prawdziwą gnuśnością jest bunt przeciwko porządkowi Bożemu i Kościelnemu. Twoja agresja wobec uznania władzy Kościoła i potrzeby łaski jest przejawem pychy i anarchistycznego ducha, o którym ostrzega Pismo

Jakoś czytasz jedne słowa, a podstawiając pod nie, co ci się spodoba. Przeczytaj jeszcze raz, co tam napisałem. Moja uwaga nie dotyczy konkretnych osób, ale tych, którzy są gnuśni, a usprawiedliwiają to, że wszystko zrobi się samo. Zacytuję cały akapit dla porządku:
MD we wcześniejszym poście napisał:
Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.

Odczytałeś to jako oskarżenia Kościoła?...
- To znaczy, że TY SAM ROZPOZNAŁEŚ, że to do Kościoła się stosuje. Ja sformułowałem swoje słowa tak, że atakują one ogólnie tych, którzy "próbują usprawiedliwiać gnuśność".
Jeśli uważasz, że stosują się one do Kościoła w pierwszej kolejności, to znaczy, że do siebie skieruj teraz pretensje o krytykę kościoła.
Mogłeś bowiem w argumentacji po prostu powiedzieć, że owszem - gnuśności nie pochwalasz - ale przecież ten zarzut nie dotyczy kościoła, czy integryzmu, więc ja tu źle zaadresowałem swoją uwagę o gnuśności. Tego jednak nie zrobiłeś - SAM ROZPOZNAŁEŚ postawę integrystów jako gnuśną. Co by sugerowało, że SAM DOBRZE WIESZ, iż gnuśność postawa integrystów reprezentuje.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 20:24, 11 Wrz 2025, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:36, 11 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Jakoś czytasz jedne słowa, a podstawiając pod nie, co ci się spodoba. Przeczytaj jeszcze raz, co tam napisałem. Moja uwaga nie dotyczy konkretnych osób, ale tych, którzy są gnuśni, a usprawiedliwiają to, że wszystko zrobi się samo.


To klasyczny zabieg ucieczki od odpowiedzialności za własne słowa – rzucić oskarżenie, a potem, gdy zostanie rozpoznane jako atak na konkretną grupę, nagle się wycofać i udawać, że „to nie do nich”. Tak właśnie działa manipulacja – celujesz w konkretnych ludzi, ale potem mówisz, że „to ogólnie”, że „kto się poczuje urażony, sam się zidentyfikował”. Tylko że twoje słowa są zbyt przejrzyste – ich kontekst, forma, emocjonalny ton – wszystko wskazuje, że chodzi ci o tradycyjnych katolików, integrystów, ludzi żyjących posłuszeństwem Kościołowi i łasce Bożej, a nie jakimś humanistycznym „projektem doskonalenia siebie”

Michał Dyszyński napisał:
Zacytuję cały akapit dla porządku:
Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.


Tutaj widać twój fundamentalny błąd – przeciwstawiasz ludzkie działanie łasce Bożej. Próbujesz zasugerować, że jeśli ktoś opiera się na łasce, to jest gnuśny. To nie tylko teologiczna bzdura – to herezja. Sobór Trydencki jasno uczy: „Jeśli ktoś twierdzi, że bez uprzedzającego działania Ducha Świętego, czyli bez Jego pobudzania i pomocy, człowiek może wierzyć, ufać, pokutować i czynić dobro – niech będzie wyklęty” (kanon 3 o usprawiedliwieniu). Twój sposób myślenia przypomina semipelagianizm, potępiony przez Kościół. Tak, człowiek ma współpracować z łaską, ale to łaska jest pierwsza i uprzedzająca – „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5), powiedział Jezus. Ty zdajesz się mówić odwrotnie – „nic się nie stanie, jeśli JA sam nie ruszę”. To nie jest pokora. To pycha aktywizmu

Michał Dyszyński napisał:
Odczytałeś to jako oskarżenia Kościoła?...

To znaczy, że TY SAM ROZPOZNAŁEŚ, że to do Kościoła się stosuje.


Nie, to nie ja to rozpoznałem. To twoje własne słowa i ton zdradzają, kogo atakujesz. Nie zrzucaj odpowiedzialności za znaczenie twoich słów na odbiorcę. Jeśli twoje tezy są tak mętne, że trzeba się ich domyślać, to znaczy, że mówisz jak gnostyk, który lubi rzucać aluzje i ukrywać swoje prawdziwe intencje w mgle słowotoku. Ale niestety dla ciebie – twoje intencje są czytelne. Uderzasz w tych, którzy – zgodnie z nauką Kościoła – ufają, że łaska Boża działa realnie i prowadzi duszę ku świętości, a nie w tych, którzy siedzą leniwie i nic nie robią. Bo takich nikt nie broni

Michał Dyszyński napisał:
Ja sformułowałem swoje słowa tak, że atakują one ogólnie tych, którzy "próbują usprawiedliwiać gnuśność".
Jeśli uważasz, że stosują się one do Kościoła w pierwszej kolejności, to znaczy, że do siebie skieruj teraz pretensje o krytykę kościoła.


To jest kolejny akt intelektualnej nieuczciwości. Gdybyś mówił ogólnie o grzechu gnuśności, nikt nie miałby z tym problemu – Kościół potępia acedię. Ale ty nie mówisz o gnuśności jako grzechu duchowym – mówisz o niej jako przeciwieństwie twojej własnej religii aktywizmu, w której człowiek „musi zrobić coś sam”, bo inaczej jest leniem. Tylko że to Bóg działa w nas zarówno chcenie, jak i wykonanie zgodnie z Jego wolą (Flp 2,13), a nie ty. Przypisujesz „gnuśność” każdemu, kto ufa łasce, kto wierzy w działanie Boga przez sakramenty, przez posłuszeństwo, przez modlitwę i cnotę, a nie przez samodzielną analizę i pracę wewnętrzną. Twoja logika to: „Nie robisz tak jak ja – jesteś gnuśny”. To jest pycha

Michał Dyszyński napisał:
Mogłeś bowiem w argumentacji po prostu powiedzieć, że owszem - gnuśności nie pochwalasz - ale przecież ten zarzut nie dotyczy kościoła, czy integryzmu, więc ja tu źle zaadresowałem swoją uwagę o gnuśności. Tego jednak nie zrobiłeś - SAM ROZPOZNAŁEŚ postawę integrystów jako gnuśną. Co by sugerowało, że SAM DOBRZE WIESZ, iż gnuśność postawa integrystów reprezentuje.


Nie, nikt nie „rozpoznał” żadnej gnuśności u integrystów. Przeciwnie – to ludzie, którzy często żyją na kolanach, z różańcem w ręku, przyjmując cierpienie, wyśmiewanie i pogardę świata. Twoje zarzuty są więc nie tylko bezpodstawne – są haniebne. Oto przykład duchowej ślepoty, przed którą ostrzega święty Paweł: „Mając pozór pobożności, lecz wyrzekli się jej mocy. Tych się wystrzegaj” (2 Tm 3,5). To właśnie twoje podejście – retoryczne wybiegi, pozór troski o Boże sprawy, a w istocie pycha intelektualna i duchowa. Wypierasz się, że atakujesz Kościół, a twoje słowa podkopują najgłębsze fundamenty jego nauczania – łaskę, posłuszeństwo, Tradycję. „A jeśli Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Twój bunt przeciwko temu, co Kościół nauczał przez wieki, stawia cię poza wspólnotą prawdy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 1:33, 12 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Mogłeś bowiem w argumentacji po prostu powiedzieć, że owszem - gnuśności nie pochwalasz - ale przecież ten zarzut nie dotyczy kościoła, czy integryzmu, więc ja tu źle zaadresowałem swoją uwagę o gnuśności. Tego jednak nie zrobiłeś - SAM ROZPOZNAŁEŚ postawę integrystów jako gnuśną. Co by sugerowało, że SAM DOBRZE WIESZ, iż gnuśność postawa integrystów reprezentuje.


Nie, nikt nie „rozpoznał” żadnej gnuśności u integrystów. Przeciwnie – to ludzie, którzy często żyją na kolanach, z różańcem w ręku, przyjmując cierpienie, wyśmiewanie i pogardę świata. Twoje zarzuty są więc nie tylko bezpodstawne – są haniebne. Oto przykład duchowej ślepoty, przed którą ostrzega święty Paweł: „Mając pozór pobożności, lecz wyrzekli się jej mocy. Tych się wystrzegaj” (2 Tm 3,5). To właśnie twoje podejście – retoryczne wybiegi, pozór troski o Boże sprawy, a w istocie pycha intelektualna i duchowa. Wypierasz się, że atakujesz Kościół, a twoje słowa podkopują najgłębsze fundamenty jego nauczania – łaskę, posłuszeństwo, Tradycję. „A jeśli Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Twój bunt przeciwko temu, co Kościół nauczał przez wieki, stawia cię poza wspólnotą prawdy

Tu faktycznie pewną rzecz trzeba doprecyzować. Bo w niektórych aktywnościach nawet integryści nie są gnuśni. W powtarzalnych, rytualnych zachowaniach wręcz bywają nadgorliwi. Bo owa gnuśność, którą widac u integrystów to nie jest taka prosta gnuśność życiowa, tylko DUCHOWA, w kontekście PRAWDY i UCZCIWOŚCI, czyli też WYJŚCIA Z SAMODZIELNĄ INICJATYWĄ ku dobru.
Przypomnę jeszcze raz, co pisałem, jednak z wyróżnieniem kluczowej frazy:
MD wcześniej napisał:
Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.

Tu o tę gnuśność chodzi, że człowiek wykazuje aktywność w obszarze:
- samopoznania - a więc też ROZPOZNANIA SWOICH STRON mocnych i słabych, a w szczególności ROZPOZNANIA BŁĘDÓW, GRZECHÓW (także win)
- sposobów poprawy, ZADOŚĆUCZYNIENIA
- wyjścia naprzeciw temu, co życie niesie, a od człowieka domaga się zadziałania - może pomóc komuś w potrzebie?...

W czynieniu rytualnie w kółko tego samego integryści mogą być całkiem niegnuśni. Jednak w obszarach objętych rachunkiem sumienia, stają się (tak jak Ty wobec mnie w postach) zainteresowani wyłącznie błędami CUDZYMI. W obszarze poznawania własnych błędów są zablokowani, gnuśni. W obszarze poprawy, nawrócenia się ze złych ścieżek życia, też aktywności integrystów jest blokowane oczekiwaniem na to, że to autorytety mają im powiedzieć, co trzeba robić, zaś oni sami, tu się nie wykazują.
Bo nadmiar postawy posłuszeństwa tak będzie z zasady miał - "posłuszny" nie jest inicjatywny, aby nie oskarżono to, że zadecydował w czymś sam i zrobił coś z własnej oceny i pomyślunku. A właśnie o to chodzi w chrześcijaństwie, aby z własnej inicjatywy czynić dobro, a nie czekać, aż autorytety je wskażą, a dopiero wtedy ktoś łaskawie coś dobrego by miał zrobić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 5:37, 12 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Tu faktycznie pewną rzecz trzeba doprecyzować. Bo w niektórych aktywnościach nawet integryści nie są gnuśni. W powtarzalnych, rytualnych zachowaniach wręcz bywają nadgorliwi. Bo owa gnuśność, którą widac u integrystów to nie jest taka prosta gnuśność życiowa, tylko DUCHOWA, w kontekście PRAWDY i UCZCIWOŚCI, czyli też WYJŚCIA Z SAMODZIELNĄ INICJATYWĄ ku dobru.


Już na wstępie uderza pokrętność i manipulacja. Tworzysz własne, oderwane od rzeczywistości pojęcie "gnuśności duchowej", tylko po to, by wygodnie obrzucić nim tych, którzy są wierni Tradycji i posłuszni Kościołowi. Sugerujesz, że aktywność rytualna to tylko pozór duchowości — a to sprzeczne z tym, czego Kościół naucza od wieków. Święci przez całe życie trwali w „powtarzalnych rytuałach”: Mszy, modlitwie brewiarzowej, różańcu, adoracji. Św. Paweł mówi: „Trwajcie gorliwie na modlitwie” (Rz 12,12), a nie: „Porzućcie rytuały, bo to gnuśność”. Masz czelność sugerować, że gorliwość w liturgii i modlitwie to nadgorliwość, a jednocześnie wynosisz własne „inicjatywy ku dobru” jako wyższą duchowość. To jest klasyczny błąd pelagianizmu i pycha – stawianie swojego działania ponad łaską i ponad rytmem Kościoła

Michał Dyszyński napisał:
Przypomnę jeszcze raz, co pisałem, jednak z wyróżnieniem kluczowej frazy:
Moje podejście jest związane z WYMAGANIEM OD SIEBIE, z zastanowieniem się CO JA POWINIENEM ZROBIĆ, ABY ODPOWIEDZIEĆ NA BOŻE OCZEKIWANIE.
Nie spytanie się o to, tylko oczekiwanie aż się wszystko tu zrobi samo, na zasadzie "będzie owocem działania łaski Bożej", czyli podejście próbujące USPRAWIEDLIWIĆ GNUŚNOŚĆ jest właśnie tym, z którym polemizuję.


I tu wychodzi cała herezja twojego stanowiska. Głosząc pochwałę „inicjatywy” bez odwołania do łaski, występujesz wprost przeciwko nauczaniu Kościoła. Sobór Trydencki potępił pogląd, że człowiek z własnych sił może odpowiedzieć na Boże wezwanie bez uprzedzającej łaski. „Bez łaski nie możecie nic uczynić” – mówi sam Chrystus (por. J 15,5). A ty mówisz odwrotnie: że łaska to wymówka, że łaska to pasywność, że kto czeka na działanie Boga, ten gnuśny. To bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu. To własnoręczne odcięcie się od źródła świętości. Człowiek nie jest zbawiony przez własną inicjatywę, tylko przez odpowiedź na łaskę, której Bóg udziela, kiedy chce i jak chce. Ty nie tylko tego nie rozumiesz, ale z pogardą to odrzucasz

Michał Dyszyński napisał:
Tu o tę gnuśność chodzi, że człowiek wykazuje aktywność w obszarze:

samopoznania - a więc też ROZPOZNANIA SWOICH STRON mocnych i słabych, a w szczególności ROZPOZNANIA BŁĘDÓW, GRZECHÓW (także win)

sposobów poprawy, ZADOŚĆUCZYNIENIA

wyjścia naprzeciw temu, co życie niesie, a od człowieka domaga się zadziałania - może pomóc komuś w potrzebie?...


To jest czysto pelagiański program duchowości, podszyty psychologicznym narcyzmem. Samopoznanie, rozpoznawanie błędów, poprawa – wszystko to brzmi dobrze, dopóki nie zostaje oderwane od sakramentów, od łaski i od autorytetu Kościoła. Bo bez nich jest to tylko samozbawcza psychoterapia w opakowaniu duchowości. Gdzie tu miejsce na konfesjonał, na sakramentalną łaskę, na spowiednika, który prowadzi duszę? Nie ma. Bo ty wszystko chcesz robić sam, po swojemu, po ludzku. I jeszcze śmiesz zarzucać „gnuśność” tym, którzy pokornie trwają w rytmie Kościoła, korzystając z łask, które Bóg przez ten Kościół daje. To ty jesteś duchowo zgnuśniały, bo jesteś zamknięty na łaskę i autorytet – wszystko chcesz własnym rozumem i siłą, a to pycha, nie cnota

Michał Dyszyński napisał:
W czynieniu rytualnie w kółko tego samego integryści mogą być całkiem niegnuśni. Jednak w obszarach objętych rachunkiem sumienia, stają się (tak jak Ty wobec mnie w postach) zainteresowani wyłącznie błędami CUDZYMI. W obszarze poznawania własnych błędów są zablokowani, gnuśni.


Po raz kolejny pokazujesz, że nie tylko nie znasz tych, których atakujesz, ale wręcz projektujesz własne błędy na innych. Tradycyjni katolicy od wieków praktykują codzienny rachunek sumienia, pokutę, post, umartwienie. To nie są ludzie skupieni na cudzych grzechach – to są ci, którzy pierwszego grzesznika widzą w sobie. Św. Paweł mówi: „Chrystus przyszedł zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy” (1 Tm 1,15). Twoje oskarżenia są bezpodstawne i obłudne. To raczej ty, z wyżyn swojej duchowej „refleksji”, chętnie wskazujesz błędy „integrystów”, „posłusznych”, „rygorystów”, ale nie widzisz swojej pogardy wobec Kościoła i pychy, z jaką wypowiadasz się o Tradycji

Michał Dyszyński napisał:
W obszarze poprawy, nawrócenia się ze złych ścieżek życia, też aktywności integrystów jest blokowane oczekiwaniem na to, że to autorytety mają im powiedzieć, co trzeba robić, zaś oni sami, tu się nie wykazują.


To po prostu czyste kłamstwo. Kościół zawsze uczył, że sumienie powinno być uformowane w świetle nauki Kościoła. Nie według widzimisię jednostki. Nie według prywatnych przemyśleń. Nie według wewnętrznego „ja” odklejonego od Objawienia. Św. Jan Paweł II w „Veritatis Splendor” ostrzegał przed „autonomicznym sumieniem”, które nie uznaje norm moralnych nadanych przez Boga i przekazanych przez Kościół. To właśnie twoje podejście — oczekiwanie, że człowiek sam wszystko rozpozna i poprawi, bez wsłuchiwania się w głos Magisterium — prowadzi do duchowego chaosu. Nieposłuszeństwo wobec autorytetu to nie cnota, to bunt. A Pismo mówi: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16) oraz „A jeśli i Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Ty chcesz być sędzią nad Kościołem, nie jego uczniem. A więc stoisz poza Kościołem

Michał Dyszyński napisał:
Bo nadmiar postawy posłuszeństwa tak będzie z zasady miał - "posłuszny" nie jest inicjatywny, aby nie oskarżono to, że zadecydował w czymś sam i zrobił coś z własnej oceny i pomyślunku. A właśnie o to chodzi w chrześcijaństwie, aby z własnej inicjatywy czynić dobro, a nie czekać, aż autorytety je wskażą, a dopiero wtedy ktoś łaskawie coś dobrego by miał zrobić.


Tu znowu całkowicie wypaczasz sens Ewangelii. Posłuszeństwo nie jest przeszkodą w czynieniu dobra, jest warunkiem zbawienia. Chrystus był „posłuszny aż do śmierci” (Flp 2,8), Maryja odpowiedziała „fiat” bez pytania „czy ja już samodzielnie to rozeznałam?”. Święci byli posłuszni spowiednikom, przełożonym, papieżom — nie dlatego, że byli bezmyślni, ale dlatego, że ufali, iż przez tych ludzi działa Bóg. Twoje kłamstwo, że posłuszni nie są „inicjatywni”, to bzdura. To właśnie posłuszni budowali klasztory, zakładali dzieła miłosierdzia, ewangelizowali świat. Bo prawdziwa inicjatywa wypływa z łaski, nie z buntu. A ty głosisz właśnie bunt, samozbawienie, duchową anarchię

Twoje podejście to nie żadna nowa, dojrzała duchowość — to po prostu stary, zużyty modernizm, przykryty psychologicznym żargonem. W praktyce jest to herezja gnostycka, która gardzi prostotą wiary, rytuałem, posłuszeństwem, a na piedestał stawia własne przeżycia i rozumowania. Ale Pismo Święte ostrzega jasno: „Synowie buntu nie odziedziczą Królestwa Bożego” (por. Ef 5,6). Ty nie polemizujesz z „gnuśnością” — ty odrzucasz strukturę Kościoła, autorytet tradycji, potrzebę łaski, i cnotę posłuszeństwa, bez których nie ma chrześcijaństwa

I nie, to nie „integryści” są gnuśni. To ty jesteś duchowym buntownikiem, który nie znosi tego, że Kościół nie klęka przed tobą i twoimi ideami


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pią 5:38, 12 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 9:53, 12 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
I tu wychodzi cała herezja twojego stanowiska. Głosząc pochwałę „inicjatywy” bez odwołania do łaski,
...
Michał Dyszyński napisał:
Bo nadmiar postawy posłuszeństwa tak będzie z zasady miał - "posłuszny" nie jest inicjatywny, aby nie oskarżono to, że zadecydował w czymś sam i zrobił coś z własnej oceny i pomyślunku. A właśnie o to chodzi w chrześcijaństwie, aby z własnej inicjatywy czynić dobro, a nie czekać, aż autorytety je wskażą, a dopiero wtedy ktoś łaskawie coś dobrego by miał zrobić.


Tu znowu całkowicie wypaczasz sens Ewangelii. Posłuszeństwo nie jest przeszkodą w czynieniu dobra, jest warunkiem zbawienia. Chrystus był „posłuszny aż do śmierci” (Flp 2,8), Maryja odpowiedziała „fiat” bez pytania „czy ja już samodzielnie to rozeznałam?”. Święci byli posłuszni spowiednikom, przełożonym, papieżom — nie dlatego, że byli bezmyślni, ale dlatego, że ufali, iż przez tych ludzi działa Bóg. Twoje kłamstwo, że posłuszni nie są „inicjatywni”, to bzdura. To właśnie posłuszni budowali klasztory, zakładali dzieła miłosierdzia, ewangelizowali świat. Bo prawdziwa inicjatywa wypływa z łaski, nie z buntu. A ty głosisz właśnie bunt, samozbawienie, duchową anarchię

Więc krótko: tym moim wezwaniem do samodzielności oczywiście wpływu łaski Bożej nie blokuję. Jest odwrotnie - jednym z przejawów samodzielności jest też zwrócenie się do Boga o tej łaski udzielenie, a potem prośba, aby pomógł ją przyjąć. Nigdzie nie głosiłem tezy, że człowiek łaski nie potrzebuje, tylko moje uwagi należy odczytywać tak, iż postuluje z łaską WSPÓŁPRACĘ.

Dalego posunięte, wymuszane posłuszeństwo będzie nieuchronnie przeszkodą do odkrywania i rozwoju zdolności nieoczywistych, wymagających głębszego zaangażowania. To nie wynika z mojego widzimisię, lecz jest szeroko znaną (od tysiącleci właściwie) reaktywnością ludzkiej natury, a której wyrazem jest choćby "z niewolnika nie ma pracownika". Posłuszeństwo jest z zasady w opozycji do samodzielności. I nie ma jak być inaczej, bo człowiek się programuje na to, co stanowi jego domyślną postawę. Jeśli ktoś w swojej świadomości ukształtował postawę "raczej nie podejmować samodzielnej aktywności, tylko czekać na polecenia z zewnątrz", to zablokuje w sobie rozwój, reakcje na wydarzenia, spontaniczność. To zaś spowoduje, że stanie się bierny, gnuśny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:28, 12 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Więc krótko: tym moim wezwaniem do samodzielności oczywiście wpływu łaski Bożej nie blokuję. Jest odwrotnie - jednym z przejawów samodzielności jest też zwrócenie się do Boga o tej łaski udzielenie, a potem prośba, aby pomógł ją przyjąć. Nigdzie nie głosiłem tezy, że człowiek łaski nie potrzebuje, tylko moje uwagi należy odczytywać tak, iż postuluje z łaską WSPÓŁPRACĘ.


Brzmi to jak klasyczna próba przykrycia buntu religijnym frazesem. Współpraca z łaską zakłada najpierw posłuszeństwo tej łasce, która działa przez Kościół, jego hierarchię i nauczanie. To nie ty decydujesz, kiedy i w jakiej formie „współpracujesz” z łaską. Nie jesteś partnerem Boga na równi. Jesteś grzesznym człowiekiem, potrzebującym zbawienia, które przychodzi na Bożych warunkach, a nie twoich

Zresztą, sama idea, że twoja „samodzielność” jest jakimś duchowym wyczynem, to czysty pelagianizm — herezja potępiona przez Kościół już w V wieku. Sobór Trydencki naucza jasno, że bez uprzedzającej łaski człowiek nie jest w stanie nawet zapragnąć Boga (por. Sobór Trydencki, sesja VI, kanon 3). Św. Paweł pisze: „Nie jesteśmy bowiem w stanie sami z siebie pomyśleć coś jako własnego, lecz zdolność nasza jest z Boga” (2 Kor 3,5). A ty próbujesz budować własne pseudo-wniebowstąpienie oparte na kulcie niezależności. To nie współpraca z łaską, to próba podporządkowania jej własnej pysze

Michał Dyszyński napisał:
Dalego posunięte, wymuszane posłuszeństwo będzie nieuchronnie przeszkodą do odkrywania i rozwoju zdolności nieoczywistych, wymagających głębszego zaangażowania. To nie wynika z mojego widzimisię, lecz jest szeroko znaną (od tysiącleci właściwie) reaktywnością ludzkiej natury, a której wyrazem jest choćby "z niewolnika nie ma pracownika". Posłuszeństwo jest z zasady w opozycji do samodzielności.


To typowa modernistyczna sofistyka, w której posłuszeństwo przedstawiane jest jako zagrożenie dla rozwoju. Ale to nie jest chrześcijaństwo. To czysty duch buntu podszyty świeckim humanizmem. Święci nie rozwijali się pomimo posłuszeństwa, ale dzięki niemu. Św. Teresa z Ávili, św. Jan od Krzyża, św. Ignacy Loyola — wszyscy podkreślali, że najwyższe formy rozwoju duchowego dokonują się właśnie przez umieranie sobie i uległość wobec kierownictwa duchowego i Kościoła

Twój „rozwój” to tylko racjonalistyczna apoteoza ego. Bóg nie szuka „samodzielnych twórców duchowości”, ale ludzi pokornych, którzy „jak dzieci” (Mt 18,3) słuchają Jego głosu — a ten głos rozbrzmiewa przez Kościół, nie przez twoje subiektywne olśnienia

Michał Dyszyński napisał:
I nie ma jak być inaczej, bo człowiek się programuje na to, co stanowi jego domyślną postawę. Jeśli ktoś w swojej świadomości ukształtował postawę "raczej nie podejmować samodzielnej aktywności, tylko czekać na polecenia z zewnątrz", to zablokuje w sobie rozwój, reakcje na wydarzenia, spontaniczność. To zaś spowoduje, że stanie się bierny, gnuśny.


To jest język behawiorysty, nie katolika. Redukujesz człowieka do psychologicznego automatu „programowanego” przez zewnętrzne bodźce, ignorując tajemnicę wolnej woli, łaski i miłości, która wyraża się właśnie przez dobrowolne i świadome posłuszeństwo. Twój obraz człowieka przypomina bardziej teorię wychowawczą "nowoczesnych" sekularyzatorów niż naukę Kościoła

I znowu — jesteś ślepy na to, że największe duchowe owoce rodzą się nie z „spontaniczności”, ale z ofiary, milczenia i pokory. „Choć był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5,8). Sam Chrystus, wcielony Bóg, był posłuszny aż do śmierci (por. Flp 2,8), a ty masz czelność przeciwstawiać posłuszeństwo duchowemu rozwojowi? Kim ty jesteś, żeby odrzucać coś, co On sam przyjął jako drogę do chwały?

Twoje tezy to pycha ubrana w nowoczesny język pseudorozwoju duchowego. To nie jest katolickie. To jest duch buntu. A Pismo mówi jasno: „Jeśli Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Ty nie tylko nie słuchasz, ale próbujesz głosić swoją prywatną ewangelię — zupełnie obcą Tradycji, obcą Magisterium i obcą Duchowi Świętemu
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:34, 12 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
I nie ma jak być inaczej, bo człowiek się programuje na to, co stanowi jego domyślną postawę. Jeśli ktoś w swojej świadomości ukształtował postawę "raczej nie podejmować samodzielnej aktywności, tylko czekać na polecenia z zewnątrz", to zablokuje w sobie rozwój, reakcje na wydarzenia, spontaniczność. To zaś spowoduje, że stanie się bierny, gnuśny.


To jest język behawiorysty, nie katolika. Redukujesz człowieka do psychologicznego automatu „programowanego” przez zewnętrzne bodźce, ignorując tajemnicę wolnej woli, łaski i miłości, która wyraża się właśnie przez dobrowolne i świadome posłuszeństwo. Twój obraz człowieka przypomina bardziej teorię wychowawczą "nowoczesnych" sekularyzatorów niż naukę Kościoła

I znowu — jesteś ślepy ...

To, że nie piszę na raz o wszystkim, co się składa na całość układanki, nie wynika z tego, że tego nie dostrzegam, że jestem "ślepy", lecz z przyczyn praktycznych - nie da się pisać o wszystkim na raz.
Nie redukuję też człowieka do psychologicznego automatu, lecz ZWRACAM UWAGĘ NA TO, IŻ TEN AUTOMATYZM JEST JEDNYM Z OŚRODKÓW WPŁYWU.
Jedni są z zasady automatyczni w swoich reakcjach bardziej, a inni mniej. Jedni coś robią, nie wiedząc, co robią, podczas gdy inni potrafią się (choćby tylko przed sobą) wytłumaczyć z tego, po co daną czynność wykonują, dlaczego wybrali tak, a nie inaczej.

I to tego, aby zyskiwać świadomość, czyli też odchodzić od zachowań bezwiednych, chaotycznych, niezbędne jest jakieś wewnętrzne uświadomienie sobie, kiedy różne wpływy wmanewrowują nas w reakcje, które później okazują się prowadzić do złych efektów, czasem grzechu, czasem czyjejś krzywdy.
Umysł odpowiedzialny nie cofa się przed spojrzeniem na samego siebie krytycznie, z wyciągnięciem wniosków z poprzednich błędów. Tu żaden autorytet człowiekowi nie powie, w którym momencie i z jakiego tytułu dał się zdestabilizować mentalnie, a potem zadziałał destrukcyjnie, wadliwie, grzesznie. To każdy musi sam w sobie zdiagnozować, wykazując przy tym dociekliwość, samokrytycyzm, czyli wyzwalając ten rodzaj aktywności, który jest osobisty, samodzielny. Jeśli się tego nie uruchomi w sobie, to nigdy się nie dostrzeże swoich błędów, a potem ich nie poprawi.
Sumienie jest ze swojej natury osobiste, samodzielne, autonomiczne. Żaden autorytet nie powie komuś, co on czuł, gdy poprzednio dawał się porwać złemu nastrojowi, gdy stracił kontrolę nad sobą i np. kogoś skrzywdził, albo czegoś ważnego niedoplinował. Są liczne aspekty naszej drogi ku prawdziwemu nawróceniu się, które każdy człowiek musi rozpoznać indywidualnie, dostrzec ich elementy w sobie, a potem część z nich starać się zablokować, inne rozwinąć.
Najgłupsze co tu można zrobić, to udawać, że nie ma problemu. Po tu tu jesteśmy na tym łez padole, aby wlaśnie z problemami sobie radzić, a nie uciekać przed nimi w oczekiwania, że same się wszystkie rozwiążą.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 12:09, 12 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 25514
Przeczytał: 100 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:45, 12 Wrz 2025    Temat postu:

Michał nie zależy Tobie na ateistach?

Chociaż masz, tatę i syna ateistów.

Uważasz ich za gorszy sort?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:00, 12 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
To, że nie piszę na raz o wszystkim, co się składa na całość układanki, nie wynika z tego, że tego nie dostrzegam, że jestem "ślepy", lecz z przyczyn praktycznych - nie da się pisać o wszystkim na raz.


Zaczynasz od prób wybielania własnych niekonsekwencji, jakbyś potrzebował usprawiedliwienia, że twoje argumenty są fragmentaryczne i niedokończone. Nikt nie oczekuje encyklopedii w jednym akapicie, ale kiedy twoja narracja jest rozbita, nieciągła i nieprowadząca do żadnych jasno wyrażonych konkluzji – to nie jest kwestia „praktycznych ograniczeń”, tylko braku jasności myśli i spójnej wizji. Katolicka Tradycja cechuje się ładem, porządkiem, logiką, podczas gdy twoje wypowiedzi dryfują – raz w stronę psychologizowania, raz w stronę duchowego relatywizmu. Tłumaczenie się tutaj z chaosu to tylko przyznanie się do intelektualnego nieładu

Michał Dyszyński napisał:
Nie redukuję też człowieka do psychologicznego automatu, lecz ZWRACAM UWAGĘ NA TO, IŻ TEN AUTOMATYZM JEST JEDNYM Z OŚRODKÓW WPŁYWU. Jedni są z zasady automatycznie w swoich reakcjach bardziej, a inni mniej. Jedni coś robią, nie wiedząc, co robią, podczas gdy inni potrafią się (choćby tylko przed sobą) wytłumaczyć z tego, po co daną czynność wykonują, dlaczego wybrali tak, a nie inaczej.


Owszem, sugerujesz, że automatyzmy decydują o zachowaniu człowieka, więc w praktyce redukujesz go do układu reaktywnego, psychologicznego systemu impulsów, które należy „prześwietlić” wewnętrznym samopoznaniem. A gdzie tu miejsce na łaskę Bożą? Gdzie rozeznanie oparte na wierze, modlitwie, kierownictwie duchowym, na Magisterium? Ograniczasz duchową walkę do czysto psychologicznej gimnastyki. Tym samym robisz z sumienia nie narzędzie rozeznawania prawdy objawionej, ale prywatną platformę analizy wewnętrznych procesów emocjonalno-mentalnych. To nie jest katolicyzm. To neognoza

Michał Dyszyński napisał:
I to tego, aby zyskiwać świadomość, czyli też odchodzić od zachowań bezwiednych, chaotycznych, niezbędne jest jakieś wewnętrzne uświadomienie sobie, kiedy różne wpływy wmanewrowują nas w reakcje, które później okazują się prowadzić do złych efektów, czasem grzechu, czasem czyjejś krzywdy.


Zgadza się – człowiek powinien unikać reakcji bezmyślnych. Ale ty robisz z tego niemal religię psychologicznego introspekcjonizmu, w której nie ma miejsca na posłuszeństwo obiektywnej prawdzie i autorytetowi Kościoła. Twoja wersja „świadomości” wyklucza najważniejszy punkt odniesienia, którym nie jest własna analiza, ale obiektywna prawda objawiona przez Boga i interpretowana przez Kościół. „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i przewrotne – któż je zgłębi?” (Jr 17,9). Twoje „samouświadomienie” bez łaski, bez pokory, bez Tradycji – to duchowa ślepota

Michał Dyszyński napisał:
Umysł odpowiedzialny nie cofa się przed spojrzeniem na samego siebie krytycznie, z wyciągnięciem wniosków z poprzednich błędów. Tu żaden autorytet człowiekowi nie powie, w którym momencie i z jakiego tytułu dał się zdestabilizować mentalnie, a potem zadziałał destrukcyjnie, wadliwie, grzesznie.


To już jawne odrzucenie roli Kościoła jako matki i nauczycielki. Otwarcie zaprzeczasz, że autorytet Kościoła może pomóc człowiekowi w rozeznaniu zła i grzechu. Wprost sugerujesz, że człowiek sam musi wszystko zdiagnozować – to typowy indywidualizm liberalny, a nie chrześcijaństwo. Przecież Pismo Święte mówi jasno: „Jeśli nie usłucha Kościoła, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Jeśli Kościół nie ma autorytetu w rozpoznaniu grzechu, to kto go ma? Ty? Twoje sumienie, które może być równie dobrze zdeformowane przez egoizm, emocje, kulturę? To nie tylko błąd – to pycha

Michał Dyszyński napisał:
To każdy musi sam w sobie zdiagnozować, wykazując przy tym dociekliwość, samokrytycyzm, czyli wyzwalając ten rodzaj aktywności, który jest osobisty, samodzielny. Jeśli się tego nie uruchomi w sobie, to nigdy się nie dostrzeże swoich błędów, a potem ich nie poprawi.


Znów ta sama herezja samowystarczalności: człowiek sam musi się zbawić przez „dociekliwość i samokrytycyzm”. To jest duchowe oszustwo. Bez łaski Bożej, bez autorytetu Kościoła, bez sakramentów – nikt się nie zbawi. Twoja religia to religia ego, które oświeca samo siebie, diagnozuje samo siebie i koryguje samo siebie – tylko nie potrzebuje Boga, kapłana, Kościoła, Objawienia. To czysty pelagianizm. Heretycka, zakłamana duchowość XXI wieku, owoc nowoczesnej pychy

Michał Dyszyński napisał:
Sumienie jest ze swojej natury osobiste, samodzielne, autonomiczne. Żaden autorytet nie powie komuś, co on czuł, gdy poprzednio dawał się porwać złemu nastrojowi, gdy stracił kontrolę nad sobą i np. kogoś skrzywdził, albo czegoś ważnego niedoplinował.


To zdanie to otwarta zdrada nauki Kościoła. Sumienie – owszem – jest wewnętrzne, ale nie jest autonomiczne w sensie moralnym. Sumienie ma być formowane przez prawdę objawioną i autorytet Kościoła. Jeśli nie jest formowane – błądzi. Jeśli błądzi i nie uznaje obiektywnej normy – staje się narzędziem grzechu. Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK 1783–1785) mówi jasno: „Sumienie musi być dobrze uformowane. To zadanie dla całego życia.” Twoje „autonomiczne sumienie” to mit liberalizmu – fałszywy dogmat, który prowadzi na zatracenie

Michał Dyszyński napisał:
Są liczne aspekty naszej drogi ku prawdziwemu nawróceniu się, które każdy człowiek musi rozpoznać indywidualnie, dostrzec ich elementy w sobie, a potem część z nich starać się zablokować, inne rozwinąć.


Znowu: zero odniesienia do Boga, do łaski, do sakramentów, do duchowego kierownictwa, do nauczania świętych. To wszystko jest dla ciebie niewygodne, bo oznaczałoby uznać, że człowiek sam się nie zbawi. Zamiast tego sprzedajesz fałszywą duchowość „indywidualnej pracy nad sobą” – niczym kurs rozwoju osobistego. A przecież „beze Mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5). Twoje słowa są zaprzeczeniem tej prawdy

Michał Dyszyński napisał:
Najgłupsze co tu można zrobić, to udawać, że nie ma problemu. Po tu tu jesteśmy na tym łez padole, aby wlaśnie z problemami sobie radzić, a nie uciekać przed nimi w oczekiwania, że same się wszystkie rozwiążą.


Zakończenie brzmi jakbyś chciał nagle być realistą – ale cała twoja koncepcja wcześniej zbudowana to ucieczka w prywatne diagnozy, w subiektywizm, w religię bez Kościoła. To nie jest konfrontacja z problemem – to jest ucieczka przed prawdziwym rozwiązaniem, którym jest: pokora wobec Boga, posłuszeństwo Kościołowi, wyrzeczenie się egoistycznej wolności. Prawdziwe nawrócenie nie zaczyna się od „diagnozy” własnym rozumem – ale od uznania, że jestem grzesznikiem, który potrzebuje łaski i Kościoła, by być zbawionym. Ty natomiast oferujesz duchowość bez Zbawiciela i bez Matki-Kościoła. To droga ku zatraceniu

„Jeśli nie uwierzycie, że Ja jestem, pomrzecie w grzechach swoich” (J 8,24)

„Kto was słucha, Mnie słucha; kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16)

Gardzisz głosem Kościoła, to znaczy – gardzisz Chrystusem. I nie zasłonisz tego psychologicznym bełkotem o „wewnętrznych automatyzmach”. Albo się nawrócisz, albo pozostaniesz mącicielem idącym na zatracenie:

„Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia! A mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,13–14)

To jeden z najbardziej wstrząsających i jednoznacznych fragmentów Nowego Testamentu. Chrystus nie mówi, że wszyscy idą do nieba. Nie mówi, że wystarczy „być sobą” albo „dobrze się czuć ze sobą”. Mówi wprost: zbawienie wymaga trudu, wierności i posłuszeństwa – a droga do niego jest wąska, niekomfortowa, niepopularna

Dlatego wszystkie „liberalne” próby rozwadniania nauki Chrystusa i Kościoła – w imię „dialogu”, „świadomości” czy „własnej drogi” – są po prostu próbą otwierania szerokiej bramy, która kończy się zgubą


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pią 12:01, 12 Wrz 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 37578
Przeczytał: 78 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:26, 12 Wrz 2025    Temat postu:

fedor napisał:
Michał Dyszyński napisał:
To każdy musi sam w sobie zdiagnozować, wykazując przy tym dociekliwość, samokrytycyzm, czyli wyzwalając ten rodzaj aktywności, który jest osobisty, samodzielny. Jeśli się tego nie uruchomi w sobie, to nigdy się nie dostrzeże swoich błędów, a potem ich nie poprawi.


Znów ta sama herezja samowystarczalności: człowiek sam musi się zbawić przez „dociekliwość i samokrytycyzm”. To jest duchowe oszustwo. Bez łaski Bożej, bez autorytetu Kościoła, bez sakramentów – nikt się nie zbawi. Twoja religia to religia ego, które oświeca samo siebie, diagnozuje samo siebie i koryguje samo siebie – tylko nie potrzebuje Boga, kapłana, Kościoła, Objawienia. To czysty pelagianizm. Heretycka, zakłamana duchowość XXI wieku, owoc nowoczesnej pychy

Nadinterpretujesz skrajnie moje sugestie, tworząc kolejne chochoły. Nigdzie nie pisałem o samowystarczalności. Pisałem o tym, ABY W OGÓLE BYĆ SAMOKRYTYCZNYM.
Przecież spojrzenie samokrytyczne jest w ogóle warunkiem funkcjonowania sumienia!
Jak miałoby działać sumienie, w którym dana osoba nie patrzy w ogóle na to, jakie były jej reakcje, bo biernie czeka, że tej błędy ogłoszą jej zewnętrzne autorytety?...:shock:
Stawiasz sytuację w niemożliwości, a jeszcze potem próbujesz z tego wystrugać jakiegoś potworka rzekomej cnoty posłuszeństwa.
Człowiek niezdolny do analizy swoich błędów jest przecież człowiekiem bez sumienia, bez odpowiedzialności, zniewolonym przez odruchy. Nie wiem, jak można w ogóle bronić takiej postawy, w której zdolność do samokontroli swoich zachowań jest zablokowana niezdolnością zdiagnozowania, co było (i zapewne jest) w naszych reakcjach dobre, a co złe; co nam się udało, a w czym polegliśmy, co można nawet zaliczyć jako "posłuszeństwo", a co żadnego posłuszeństwa w istocie nie realizowało, tylko pozostało pustą deklaracją, bo różne błędy wdrożeniowe po drodze spowodowały, że cel nie został osiągnięty.
Nie rozumiem jak można bronić takiej postawy biernego czekania, aż dobro w nas "samo się zrobi" z tytułu tego, że ktoś tworzy górnolotne deklaracje o łasce i posłuszeństwie, a potem sam nie wkłada wysiłku w to, aby rzeczy wyszła poza same owe deklaracje.

Ten integryzm jest w ogóle niezwykle ciekawym przypadkiem tak splątanego wewnętrznie podejścia, w którym deklaracje, wygłaszane pobożne hasła nie tylko się blokują z tytułu ich zaniechania, ale wręcz dodatkowo blokują się MECHANIZMEM AKTYWNEGO ZNIECHĘCENIA.
Tu mamy ciekawy przykład patologicznej reakcji, którą można by w skrócie opisać: nie wolno jest nic robić, bo trzeba wciąż górnolotnie deklarować, wciąż gadać o tym, jak to nicnierobienie jest tym głównym zadaniem, ponieważ zrobienie czegoś byłoby nieposłuszeństwem. I jeszcze ta patologia jest przedstawiana jako religijna cnota... :shock:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fedor




Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 16313
Przeczytał: 89 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:32, 12 Wrz 2025    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Nadinterpretujesz skrajnie moje sugestie, tworząc kolejne chochoły. Nigdzie nie pisałem o samowystarczalności. Pisałem o tym, ABY W OGÓLE BYĆ SAMOKRYTYCZNYM.
Przecież spojrzenie samokrytyczne jest w ogóle warunkiem funkcjonowania sumienia!
Jak miałoby działać sumienie, w którym dana osoba nie patrzy w ogóle na to, jakie były jej reakcje, bo biernie czeka, że tej błędy ogłoszą jej zewnętrzne autorytety?...:shock:


Twój problem polega na tym, że pod szlachetnym hasłem „samokrytyki” próbujesz przemycić doktrynę skrajnego indywidualizmu i buntu przeciwko autorytetowi Kościoła. Oczywiście, że sumienie wymaga rozeznania – ale to sumienie formuje się w prawdzie, a nie w anarchii. Prawda ta nie rodzi się z twoich osobistych przemyśleń, ale ze źródła obiektywnego, czyli z Objawienia, Tradycji i Magisterium Kościoła

To, co robisz, to nie jest promocja sumienia, tylko jego autonomizacja w duchu modernistycznej pychy: „ja wiem lepiej”, „ja sam rozeznaję”, „ja jestem normą dla siebie”. A tymczasem Pismo Święte mówi jasno:

„Jeśli nie posłucha ich, donieś Kościołowi; a jeśli nawet Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17)

Sumienie odcięte od Kościoła staje się samowolą. I to właśnie ty promujesz. W rzeczywistości to nie Kościół zaprzecza sumieniu – to ty chcesz uczynić z własnego sumienia bożka, któremu podporządkujesz wszystko inne, włącznie z Objawieniem

Michał Dyszyński napisał:
Stawiasz sytuację w niemożliwości, a jeszcze potem próbujesz z tego wystrugać jakiegoś potworka rzekomej cnoty posłuszeństwa.
Człowiek niezdolny do analizy swoich błędów jest przecież człowiekiem bez sumienia, bez odpowiedzialności, zniewolonym przez odruchy. Nie wiem, jak można w ogóle bronić takiej postawy, w której zdolność do samokontroli swoich zachowań jest zablokowana niezdolnością zdiagnozowania, co było (i zapewne jest) w naszych reakcjach dobre, a co złe; co nam się udało, a w czym polegliśmy, co można nawet zaliczyć jako "posłuszeństwo", a co żadnego posłuszeństwa w istocie nie realizowało, tylko pozostało pustą deklaracją, bo różne błędy wdrożeniowe po drodze spowodowały, że cel nie został osiągnięty.


Znowu uderzasz w chochoła, którego sam sobie wymyśliłeś. Nikt z katolickich integrystów nie twierdzi, że posłuszeństwo oznacza bezrefleksyjną bierność, jakąś mechaniczną podległość. Cnota posłuszeństwa – jedna z rad ewangelicznych – nie jest rezygnacją z myślenia, ale podporządkowaniem własnego sądu większemu dobru, jakim jest jedność z Kościołem i jego nauką. W istocie to ty tworzysz „potworka” z posłuszeństwa, sugerując, jakoby było ono z założenia ucieczką od odpowiedzialności. Tymczasem Pismo mówi:

„Bądźcie posłuszni waszym przełożonym i bądźcie im ulegli, bo oni czuwają nad waszymi duszami i zdadzą z tego sprawę” (Hbr 13,17)

Nie jesteś ani pierwszy, ani ostatni, który odwraca sens posłuszeństwa, by usprawiedliwić swoją pogardę dla władzy duchowej. Ale to nie ma nic wspólnego z Ewangelią – to nowoczesna pycha przebrana w szaty fałszywej „dojrzałości duchowej”

Michał Dyszyński napisał:
Nie rozumiem jak można bronić takiej postawy biernego czekania, aż dobro w nas "samo się zrobi" z tytułu tego, że ktoś tworzy górnolotne deklaracje o łasce i posłuszeństwie, a potem sam nie wkłada wysiłku w to, aby rzeczy wyszła poza same owe deklaracje.


Nie rozumiesz – i na tym właśnie polega twój problem. Łaska nie jest „czymś, co samo się robi”, tylko darem Boga, którego skuteczność zależy od współpracy z Nim, ale zawsze w pokorze i wierności Jego porządkowi. A ten porządek obejmuje autorytet Kościoła, sakramenty, kierownictwo duchowe i wyraźne granice między dobrem a złem, które Kościół jako Matka i Nauczycielka wyznacza. Twoja koncepcja duchowości to w istocie protestancki indywidualizm: zbawienie bez Kościoła, rozeznanie bez Magisterium, samowola jako cnota. Ale Ewangelia nie zna takiego „chrześcijaństwa”. Święty Paweł pisał do Tymoteusza:

„Czas bowiem przyjdzie, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce” (2 Tm 4,3)

Właśnie to robisz. Budujesz duchowość, która łechce twoje ego, ale nie prowadzi do nawrócenia

Michał Dyszyński napisał:
Ten integryzm jest w ogóle niezwykle ciekawym przypadkiem tak splątanego wewnętrznie podejścia, w którym deklaracje, wygłaszane pobożne hasła nie tylko się blokują z tytułu ich zaniechania, ale wręcz dodatkowo blokują się MECHANIZMEM AKTYWNEGO ZNIECHĘCENIA.
Tu mamy ciekawy przykład patologicznej reakcji, którą można by w skrócie opisać: nie wolno jest nic robić, bo trzeba wciąż górnolotnie deklarować, wciąż gadać o tym, jak to nicnierobienie jest tym głównym zadaniem, ponieważ zrobienie czegoś byłoby nieposłuszeństwem. I jeszcze ta patologia jest przedstawiana jako religijna cnota... :shock:


To już czysta karykatura, oderwana od rzeczywistości. Nikt w katolickim integryzmie nie mówi, że „nic nie wolno robić” – wręcz przeciwnie, to nurt głęboko aktywny w walce o czystość wiary, moralność, sakramenty i społeczne panowanie Chrystusa. Integryzm nie blokuje działania – on je porządkuje, zakorzenia w Tradycji i podporządkowuje wiecznym prawdom, a nie chwilowym zachciankom jednostki

To, co nazywasz „patologią”, to tak naprawdę cnota posłuszeństwa, cierpliwości, umartwienia i miłości do Boga wyrażanej przez pokorę. Ty tego nie rozumiesz, bo twoje pojęcie duchowości jest narcystyczne – wszystko musi kręcić się wokół twojego „ja”. W rzeczywistości propagujesz religię bez Krzyża, bez ofiary, bez poddania się woli Bożej. Chrystus powiedział:
„Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,38)

Nie rozumiesz tego, bo boisz się krzyża. Wolisz duchowość łatwą, bez Kościoła, bez wymagań, bez hierarchii – za to z tobą samym jako nieomylnym sędzią dobra i zła

Twój bunt jest stary jak świat – to echo słów: „Nie będę służył” (Jer 2,20). To nie jest droga ucznia Chrystusa, tylko duchowa rebelia, która prowadzi na manowce. Ty nie bronisz sumienia, ty je uniezależniasz od Kościoła i ogłaszasz źródłem prawdy. Ale wtedy twoje „sumienie” staje się tylko echem twojego ego. I to właśnie jest sedno współczesnej herezji, którą reprezentujesz


Ostatnio zmieniony przez fedor dnia Pią 12:34, 12 Wrz 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 11, 12, 13  Następny
Strona 7 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin